Co
roku w listopadzie wspominamy zmarłych. Ludzi, którzy żyli długo przed nami
albo tych, którzy odeszli, zostawiając w naszych sercach pustkę nie do
zapełnienia. Te dni prowadzą nas w stronę zadumy nad przemijaniem i nieuchronnym
końcem życia. Zapraszam do refleksji poetyckiej.
Jan
Brzechwa, Dzień zaduszny
Kiedy
miedzianą rdzą
Pożółkłych
jesiennych liści więdną obłoki,
Zgadujemy,
czego od nas obłoki chcą,
Smutniejące
w dali swojej wysokiej.
Na
siwych puklach układa się babie lato,
Na
grobach lampy migocą umarłym duszom,
Już
niedługo, niedługo czekać nam na to,
Już
i nasze dusze ku tym lampom wkrótce wyruszą.
Jeżeli
życie jest nicią – można przeciąć tę nić,
I
odpłynąć na obłoku niby na srebrnej tratwie…
Ach,
jak łatwo, ach, jak łatwo byłoby żyć,
Gdyby
nie żyć było jeszcze łatwiej!
Wisława
Szymborska, Rehabilitacja
Korzystam
z najstarszego prawa wyobraźni
i
po raz pierwszy w życiu przywołuję zmarłych,
wypatruję
ich twarzy, nasłuchuję kroków,
chociaż
wiem, że kto umarł, ten umarł dokładnie.
Czas
własną głowę w ręce brać
mówiąc
jej: Biedny Jorik, gdzież twoja niewiedza,
gdzież
twoja ślepa ufność, gdzież twoja niewinność,
twoje
jakoś to będzie, równowaga ducha
pomiędzy
nie sprawdzoną a sprawdzoną prawdą?
Wierzyłam,
że zdradzili, że niewarci imion,
skoro
chwast się natrząsa z ich nieznanych mogił
i
kruki przedrzeźniają, i śnieżyce szydzą
–
a to byli, Joriku, fałszywi świadkowie.
Umarłych
wieczność dotąd trwa,
dokąd
pamięcią się im płaci.
Chwiejna
waluta. Nie ma dnia,
by
ktoś wieczności swej nie tracił.
Dziś
o wieczności więcej wiem:
można
ją dawać i odbierać.
Kogo
zwano zdrajcą ten
razem
z imieniem ma umierać.
Ta
nasza nad zmarłymi moc
wymaga
nierozchwianej wagi
i
żeby sąd nie sądził w noc,
i
żeby sędzia nie był nagi.
Ziemia
wre – a to oni, którzy są już ziemią,
wstają
grudka po grudce, garstka obok garstki,
wychodzą
z przemilczenia, wracają do imion,
do
pamięci narodu, do wieńców i barw.
Gdzież
moja władza nad słowami?
Słowa
opadły na dno łzy,
słowa,
słowa niezdatne do wskrzeszania ludzi,
opis
martwy jak zdjęcie w blasku magnezji.
Nawet
na pół oddechu nie umiem ich zbudzić
ja,
Syzyf przypisany do piekła poezji.
Idą
do nas. I ostrzy jak diament
–
po witrynach wylśnionych od frontu,
po
okienkach przytulnych mieszkanek,
po
różowych okularach, po szklanych
mózgach,
sercach, cichutko tną.
Wisława
Szymborska, O śmierci bez przesady
Nie
zna się na żartach,
na
gwiazdach, na mostach,
na
tkactwie, na górnictwie, na uprawie roli,
na
budowie okrętów i pieczeniu ciasta.
W
nasze rozmowy o planach na jutro
wtrąca
swoje ostatnie słowo
nie
na temat.
Nie
umie nawet tego,
co
bezpośrednio łączy się z jej fachem:
ani
grobu wykopać,
ani
trumny sklecić,
ani
sprzątnąć po sobie.
Zajęta
zabijaniem,
robi
to niezdarnie,
bez
systemu i wprawy.
Jakby
na każdym z nas uczyła się dopiero.
Tryumfy
tryumfami,
ale
ileż klęsk,
ciosów
chybionych
i
prób podejmowanych od nowa!
Czasami
brak jej siły,
żeby
strącić muchę z powietrza.
Z
niejedną gąsienicą
przegrywa
wyścig w pełzaniu.
Te
wszystkie bulwy, strąki,
czułki,
płetwy, tchawki,
pióra
godowe i zimowa sierść
świadczą
o zaległościach
w
jej marudnej pracy.
Zła
wola nie wystarcza
i
nawet nasza pomoc w wojnach i przewrotach,
to,
jak dotąd, za mało.
Serca
stukają w jajkach.
Rosną
szkielety niemowląt.
Nasiona
dorabiają się dwóch pierwszych listków,
a
często i wysokich drzew na horyzoncie.
Kto
twierdzi, że jest wszechmocna,
sam
jest żywym dowodem,
że
wszechmocna nie jest.
Nie
ma takiego życia,
które
by choć przez chwilę
nie
było nieśmiertelne.
Śmierć
zawsze
o tę chwilę przybywa spóźniona.
Na
próżno szarpie klamką
niewidzialnych
drzwi.
Kto
ile zdążył,
tego
mu cofnąć nie może.
Maria
Pawlikowska-Jasnorzewska, Klepsydra nad morzem
Świecie!
Chwile marzenia, których mi nie wydrzesz,
mierzę
piaskiem, sypanym z garści w dłoń otwartą.
Klepsydra
taka, żadnej nie równa klepsydrze,
głosi,
że czas jest długi i że mierzyć warto.
Lśniące
dreszcze, jak chmury wędrownych motyli
lecą
w wieczność, gdzie śmierci nie sięga już hydra.
–
Płynąłbyś, piasku życia, nieskończoną wstęgą,
gdybym
ja cię mierzyła, marząca klepsydra…
ks.
Jan Twardowski, Żal
Żal
że się za mało kochało
że
się myślało o sobie
że
się już nie zdążyło
że
było za późno
choćby
się teraz biegało
w
przedpokoju szurało
niosło
serce osobne
w
telefonie szukało
słuchałem
szerszym od słowa
choćby
się spokorniało
głupią
minę stroiło
jak
lew na muszce
choćby
się chciało ostrzec
że
pogoda niestała
bo
tęcza zbyt czerwona
a
sól zwilgotniała
choćby
się chciało pomóc
własną
gębą podmuchać
na
rosół za słony
wszystko
już potem za mało
choćby
się łzy wypłakało
nagie
niepewne