środa, 11 stycznia 2023

353. Bolesław Prus - "Lalka"

 Bolesław Prus – „Lalka”

TOM PIERWSZY

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jak wygląda firma J. Mincel i S. Wokulski przez szkło butelki?

Na początku 1878 roku wiele mówiono o firmie J. Mincel i S. Wokulski oraz o polityce. Oba te tematy zaprzątały uwagę mężczyzn, którzy wieczorami gromadzili się w renomowanej jadłodajni. Rozmawiali przy piwie i przepowiadano Wokulskiemu ruinę oraz nazywano go awanturnikiem, gdyż pozostawił sklep na Krakowskim Przedmieściu i z całą gotówka odziedziczoną po zmarłej żonie pojechał na wojnę turecką z nadzieją wzbogacenia się na dostawach dla wojska. Radca Węgrowicz nazwał go wariatem i opowiedział historię z przeszłości, z 1860 roku. Stołował się wówczas w winiarni Hopfera, gdzie dwudziestoparoletni Wokulski był subiektem. Marzył o tym, żeby być uczonym, więc w dzień pracował, a w nocy się uczył. Dostał się do Szkoły Przygotowawczej, a potem do Szkoły Głównej, gdyż marzył o tym, aby być uczonym. Jednak po roku rzucił naukę, gdyż wziął udział w powstaniu styczniowym, za co został zesłany na Syberię, do Irkucka.

Do Warszawy wrócił w 1870 r., ożenił się ze sporo od siebie starszą wdową po Janie Minclu, która zmarła po czterech latach. Jego sklep cieszył się świetną reputacją, głównie dzięki pracującemu tam od czterdziestu lat przyjacielowi i zastępcy Wokulskiego – panu Ignacemu Rzeckiemu.

ROZDZIAŁ DRUGI

Rządy starego subiekta

Ignacy Rzecki od 25 lat mieszkał w pokoiku przy sklepie, który zawsze pozostawał taki sam. Pomieszczenie było urządzone bardzo skromnie, znajdowały się tam stół i żelazne łóżko, a pod nim pudło z gitarą. Na kanapce leżał zazwyczaj stary, jednooki pudel o imieniu Ir. Nie zmieniały się też zwyczaje pana Ignacego, który wstawał codziennie o szóstej, mył się, ubierał, pił herbatę i o wpół do siódmej wchodził do sklepu tylnymi drzwiami. Sprawdzał rozkład zajęć na dany dzień, robił przegląd towarów i zmieniał wystawę. Sklep otwierano o ósmej.

Subiekt Klejn przychodził do pracy przed ósmą i zajmował swoje miejsce na stoisku z porcelaną, a Rzecki w kantorku przy oknie. Wdawał się w dyskusję o polityce z Klejnem i ganił za spóźnienie drugiego subiekta – Lisieckiego, który pojawiał się piętnaście po ósmej. Trzeci subiekt – Mraczewski – przychodził dopiero około dziewiątej i dostawał za to burę.

Do sklepu zaczynali powoli schodzić się klienci. Subiekci ukradkiem żartowali z Rzeckiego, on natomiast zapisywał w swoim prywatnym notatniku wszelkie ich przewinienia.

Około pierwszej pan Ignacy przekazywał kasę Lisieckiemu, któremu ufał najbardziej i szedł do swojego pokoiku na obiad przynoszony z restauracji. Razem z nim wychodził Klejn, a o drugiej zmieniali Lisieckiego i Mraczewskiego. O ósmej wieczorem zamykano sklep i zostawał tylko Rzecki, który sporządzał dzienny rachunek, sprawdzał kasę i układał plan na następny dzień. Przed snem czytał albo grał na gitarze. Co niedzielę planował wystawy okienne na cały tydzień. Czasem bawił się mechanicznymi zabawkami. Z domu wychodził rzadko i na krótko – wolał w święto leżeć na łóżku i patrzeć w zakratowane okno, za którym znajdował się mur sąsiedniego domu z takim samym zakratowanym oknem. Coraz częściej marzył o dalekiej podróży na wieś lub za granicę. Ponieważ nie wszystkim ludziom ufał i nie wszyscy chcieli go słuchać, pisał w tajemnicy pamiętnik.

ROZDZIAŁ TRZECI

Pamiętnik starego subiekta

Ignacy Rzecki rozpoczyna pisanie od narzekania na współczesne czasy i politykę, wyraża wiarę w Napoleona IV – ostatniego z rodu Bonapartych – a następnie wspomina swoje dzieciństwo.

Jego ojciec był najpierw żołnierzem, a później woźnym w Komisji Spraw Wewnętrznych. Nosił w uchu srebrny kolczyk. Mieszkali na Starym Mieście wraz z ciotką Zuzanną, która utrzymywała się z prania i łatania bielizny urzędnikom. Mieszkanie mieściło się na czwartym piętrze i składało się z dwóch pokoi. Było skromnie urządzone, w pokoju ciotki zawsze stała balia, a na ścianach wisiały portrety świętych i mosiężny krucyfiks, natomiast w pokoju, który Ignacy zajmował wraz z ojcem, królowały niezliczone portrety i popiersie Napoleona z brązu.

Często odwiedzali ich koledzy ojca, dawni żołnierze – pan Domański (woźny z Komisji Skarbu) i pan Raczek (właściciel straganu z warzywami). Wszyscy twierdzili zgodnie, że ród Bonapartych jeszcze kiedyś uporządkuje świat. W końcu pan Raczek ożenił się z ciotką.

Ojciec sam zadbał o edukację Ignacego, nauczył go czytać, pisać i musztry żołnierskiej. Musztrował go od najwcześniejszego dzieciństwa nawet w nocy, twierdząc, że należy być zawsze przygotowanym na wszystko.

Około 1840 roku ojciec Rzeckiego zaczął chorować i zmarł. Po jego śmierci ciotka z panem Raczkiem pozwolili Ignacemu wybrać sobie zawód, a on oświadczył, że chce być subiektem i że chciałby uczyć się rzemiosła w sklepie Mincla na Podwalu. W ten sposób Ignacy trafił do zawodu kupieckiego. U Mincla dostał zakwaterowanie i wyżywienie.

Sklep był wypełniony towarami aż po sufit. Jego właściciel był rumianym, siwowłosym starcem. Zawsze przesiadywał pod oknem na skórzanym fotelu, ubrany w kaftan, fartuch i szlafmycę. Zajmował się przyjmowaniem i wydawaniem pieniędzy, czasem drzemał, ale zawsze zachowywał czujność. Niekiedy pociągał za sznurek skaczącego w witrynie kozaka. Za każde przewinienie karał dyscypliną. W tamtym czasie kandydatów do kary było trzech: Ignacy oraz dwaj synowcy (bratankowie) starego Mincla – Franc i Jan.

Sklep handlował artykułami kolonialnymi (sprowadzanymi do Europy z krajów zamorskich, kolonii), galanteryjnymi i mydlarskimi. Towary kolonialne sprzedawał trzydziestokilkuletni Franc Mincel z rudą brodą, o zawsze zaspanym wyglądzie. Franc najczęściej dostawał od stryja dyscypliną, gdyż spóźniał się, palił fajkę, niedbale ważył towar, a po nocach wymykał się z domu. Młodszy od niego Jan, którego charakteryzowały niezgrabne ruchy i łagodność, dostawał baty za wykradanie kolorowego papieru i pisanie na nim listów do panien. Pracował na stoisku z galanterią.

Jedynym, którego Mincel nigdy nie karał, był pracujący na stoisku mydlarskim August Katz – człowiek o mizernym wyglądzie, który przychodził do pracy najwcześniej, pracował jak automat i nie grymasił przy jedzeniu.

Ignacy spędził na nauce osiem lat. Wstawał o piątej, zamiatał sklep, o szóstej go otwierał. Zaraz potem przychodził Katz, po nim stary Mincel, wreszcie Jan i na koniec zaspany Franc.

O poranku ruch klientów był największy na stoisku towarów kolonialnych, a gdy zmniejszał się około ósmej, w sklepie pojawiała się służąca ze śniadaniem i matka Mincla z dzbankiem kawy. Po szybkim śniadaniu znikały i wszyscy wracali do pracy. Ruch przy stoisku kolonialnym o tej porze malał, a wzrastał przy galanterii.

W niedziele stary Mincel również bywał w sklepie i około południa udzielał Ignacemu lekcji na temat każdego towaru, a gdy nie był zmęczony, to jeszcze dyktował mu zadania rachunkowe.

Obiady wszyscy jadali w sklepie, najpierw Franc, Jan i August Katz, a potem Ignacy ze starym Minclem. W niedziele i święta wszyscy jedli na górze, przy wspólnym stole. W Wigilię Bożego Narodzenia Mincel dawał wszystkim prezenty. Wynagrodzenie za pracę każdy dostawał pierwszego dnia miesiąca i przy tej okazji musiał wykazać się oszczędnościami, choćby najdrobniejszymi. W oczach Ignacego wadą starego Mincla była nienawiść do Napoleona.

W 1846 roku Ignacy został subiektem, a stary Jan Mincel zmarł.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Powrót

W pewna marcową, słotną niedzielę pan Ignacy siedział w swoim pokoju. Cieszył się z dobrze idących interesów i zapowiadanego powrotu Wokulskiego do Warszawy, planował wyjazd na pierwsze od dwudziestu pięciu lat wakacje. Zaczął właśnie grać na gitarze, gdy nagle do jego izdebki weszła jakaś opatulona w zaśnieżone futro postać. Jak się okazało, był to Stach. Padli sobie w ramiona i wylewnie się przywitali. Rzecki ugościł przyjaciela kolacją i rozpoczęli dyskusję o polityce, a później o interesach. Wyjeżdżając z Warszawy, Wokulski wziął ze sobą 30 000 rubli. Wracając, przywiózł majątek wart 300 000. Na zdziwienie Rzeckiego, że ryzykował życiem dla pieniędzy Wokulski reaguje przypomnieniem, że gdy żył spokojnie, zadowalając się dochodami ze sklepu, na każdym kroku wypominano mu, że zawdzięcza go pracy Minclów i spadkowi po żonie. Wraz z Rzeckim zaczęli snuć plany rozbudowy sklepu i zwiększenia liczby pracowników. Wokulski zaczął też wypytywać Ignacego o pannę Łęcką i jej ojca stojącego u progu bankructwa. Ucieszyła go informacja o tym, że Izabela została opuszczona przez adoratorów. Opowiedział przyjacielowi o tęsknocie, która zżerała go na obczyźnie, twierdząc, że była to tęsknota za domem, jednak Rzecki uważał inaczej i nazwał go wariatem. Uznał, że pieniądze nie są mu potrzebne i dał do zrozumienia, że Wokulski zarabiał je z myślą o Izabeli. Następnie przeszli do sklepu, przeglądają księgi rachunkowe, jednak Stacha interesowały głównie długi Łęckich.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Demokratyzacja pana i marzenia panny z towarzystwa

Łęccy wraz z panną Florentyną, kamerdynerem Mikołajem, jego żoną – kucharką i służącą Anusią zamieszkiwali wynajęty, ośmiopokojowy lokal przy Alei Ujazdowskiej. Mieli tam nawet wodociągi i dzwonki elektryczne. Pan Tomasz miał sześćdziesiąt kilka lat, był niewysoki, tęgi, miał szlachetny wygląd. Posiadał ogromny majątek, którego część pochłonęły wydarzenia polityczne, a resztę podróże po Europie i utrzymywanie stosunków z dworami. Od kilku lat pan Tomasz nie miał już na to pieniędzy, więc nie ruszał się z Warszawy. Gdy rozeszła się wiadomość, że stracił także posag córki, znajomi i adoratorzy panny Łęckiej wycofali się. Panna Izabela nie przestała bywać w towarzystwie, więc zrodziła się nowa plotka, że jej ojciec wciąż posiada majątek, a zerwał stosunki towarzyskie z powodu dziwactwa. Zamęt wywołała kolejna pogłoska – o sprzedaży kamienicy Łęckich. Tymczasem pan Tomasz grywał codziennie w karty.

Izabela była kobieta niezwykłej urody, niemal doskonałą. Żyła pogrążona w marzeniach i mrzonkach o pięknym świecie, ogrodach wypełnionych dobrymi wróżkami. Od dziecka była otoczona luksusem i zbytkiem. Wszystko dookoła wprawiało ją w zachwyt i przekonanie, że cały świat urządzony jest specjalnie dla niej. Zachwyt budzili w niej wybitni inżynierowie, kapitanowie statków, podróżnicy, malarze i poeci. Bywała w salonach arystokracji, teatrach, operze. Świat zwykłych ludzi ciekawił ją i lubiła mu się przyglądać, wspierała ubogich, jednak sądziła, że wszyscy popełnili jakieś grzechy, za które Bóg ukarał ich ciężką pracą. Robotników pracujących w fabrykach podobnych do piekła bała się i nazywała strasznymi ludźmi. Na temat małżeństwa myślała, że to Bóg łączy ze sobą piękne dusze i piękne nazwiska, aby później pomnażać ich dochody i zsyłać na wychowanie małe aniołki. Jednak zapominano o tym, zaczęły mnożyć się mezalianse, a mężowie nie szanują swoich żon, o czym dowiadywała się ze zwierzeń młodych mężatek. Stąd w wieku osiemnastu lat okazywała mężczyznom chłód i szydziła z nich. Gdy jej ojciec zubożał, zostało jej tylko dwóch konkurentów w podeszłym wieku.

Nigdy nie była zakochana w mężczyźnie, przezywała natomiast platoniczna miłość do posągu Apollina. Marzyła o nim i śniła, że ożywa. Jej ciotka, hrabina Karolowa, czyniła jej wyrzuty, że odrzuca adoratorów i nakłaniała do przyjęcia oświadczyn, aby pomóc finansowo ojcu.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

W jaki sposób nowi ludzie ukazują się nad starymi horyzontami

Na początku kwietnia, gdy panna Izabela czytała najnowszą powieść Zoli i rozmyślała o kweście wielkotygodniowej, jej głowę zaprzątał brak nowej sukni i dodatków do niej, na które przeznaczyła pieniądze z zastawionych u jubilera srebrnej zastawy i serwisu. Przypomniała sobie również, że nie skończyła jeszcze haftować pasa do kościelnego dzwonka i próbowała zająć się tą pracą. Przerwała jej panna Florentyna, która przyniosła list od hrabiny. Ciotka zaproponowała w nim Izabeli pożyczkę, aby jej serwis i srebra nie przeszły w niewłaściwe ręce, ponieważ są to rodzinne pamiątki. Donosiła również, że otrzymała tysiąc rubli na ochronkę dla dzieci od kupca Wokulskiego.

Izabela dowiedziała się z rozmowy z Florentyną, że jej ojciec od pewnego czasu znów miewa przy sobie pieniądze z niewiadomego źródła. Rozmyślania Izabeli o sytuacji finansowej jej ojca przerywa wejście pana Tomasza. W rozmowie z nim panna Łęcka dowiaduje się, że znalazł porozumienie z rozumiejącym jego idee człowiekiem, Stanisławem Wokulskim, kupcem. Izabela przypomniała sobie, że jest on właścicielem sklepu. Uważała, że to gbur i człowiek niemiły, w dodatku ma ogromne, czerwone ręce. Łęcki bronił go przed córką, chwaląc jako człowieka energicznego, pomysłowego i oryginalnego. Zamierzał urządzić w domu spotkanie towarzystwa do handlu ze Wschodem. Do rozmowy dołączyła panna Florentyna, która broniła Wokulskiego mówiąc, że ma czerwone ręce, gdyż odmroził je na Syberii, jest więc bohaterem, a w dodatku milionerem.

Służący przyniósł kolejny list, w którym hrabina zaprosiła Izabelę do siebie i zapowiedziała, że zamierza jej sprezentować nowy kostium wiosenny. Izabela ucieszyła się, jednak wzmianka o tym, że pan Tomasz wygrywa z Wokulskim w karty przyprawiła ją o nagłą migrenę. Izabela uciekła do swojego pokoju, gdzie rozmyślała wzburzona o upokarzającej sytuacji, w której znaleźli się z ojcem i pogrążyła się w półśnie. Przywidziało jej się, że jechała wraz z ojcem powozem przez jakąś straszną i ciemną okolicę, w której spomiędzy dymów wyłoniła się postać trzymająca w ręce karty do gry, wyglądająca zupełnie jak Wokulski. Przebudziwszy się, Izabela postanowiła nie sprzedawać serwisu i srebrnej zastawy. Panna Florentyna oznajmiła jej jednak, że jest to niemożliwe, bo przed piętnastoma minutami okazało się, że ktoś już je kupił. Florentyna zdradziła, że nabywcą był Stanisław Wokulski. Izabela rozgniewała się, sądząc, że wszyscy spiskują przeciwko niej i przeczuwając, że kupiec osacza Łęckich, aby zbliżyć się do niej. Przypomniała sobie, że od roku spotykała go wszędzie, gdzie tylko się zjawiła. Nazwała go w myślach nikczemnikiem.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Gołąb wychodzi na spotkanie węża

W Wielką Środę panna Izabela z panną Florentyną wybrały się powozem hrabiny Karolowej na przejażdżkę po mieście. Łęcka kazała jechać do sklepu Wokulskiego na Krakowskim Przedmieściu. Obok starego budynku wykańczano już nowy, obszerny. Izabela czuła, że to przez nią i dla niej. Chciała nabyć nowe rękawiczki i perfumy. Wokulski, przyglądając się, jak kokietuje subiekta Mraczewskiego, doznał wrażenia, że jest mu obca, daleka i że jej nie kocha. Ponieważ się nie odzywał, Izabela poprosiła o wyjaśnienia związane z kupnem jej serwisu. Odpowiadał na jej pytania rzeczowo, nie dając zbić się z tropu. Po tej wizycie Izabela do końca dnia była rozdrażniona. Wokulski po jej wyjściu poczuł spokój graniczący z obojętnością. Doszedł do wniosku, że jego miłość była złudzeniem, ale zawdzięcza jej fakt, że nie gnuśniał w sklepie, lecz dorobił się majątku. Usłyszawszy jednak, że subiekci rozmawiają o Izabeli, poczuł się zmęczony i z bólem głowy wyszedł ze sklepu.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Medytacje

Wyszedłszy ze sklepu, Wokulski zaczął zastanawiać się, czy nie sprzedać go i nie wyjechać za granicę. Przeszedł przez Plac Zamkowy i skierował się ku Wiśle. Znalazł się na Powiślu, w dzielnicy zaniedbanej, zasypanej śmieciami, zapełnionej niewielkimi, rozsypującymi się ruderami. Mieszkała tam biedota miejska. Zaczął przypominać sobie swoją historię. Gdy był dzieckiem i chciał się uczyć, oddano go do pracy w sklepie z restauracją; gdy pracował nocami, aby móc studiować, wyśmiewano się z niego. Gdy wreszcie dostał się na studia, prześladowano go tym, że od niedawna był subiektem. Odpoczął na Syberii, gdzie mógł spokojnie pracować naukowo i zdobywać uznanie, jednak po powrocie do kraju znowu odesłano go do handlu, uniemożliwiając zrobienie kariery naukowej. Z kolei gdy wrócił do tego zajęcia, zarzucano mu, że sprzedał się za sklep i żyje z łaski żony oraz pracy Minclów. Gdy owdowiał, nieco odsunął się od handlu i wrócił do książek, ale pewnego razu ujrzał w teatrze Izabelę i zupełnie stracił dla niej głowę. Podporządkował jej odtąd całe swoje życie. Gdy okazało się, że nie ma nikogo, kto mógłby go wprowadzić do salonu Łęckich, doszedł do wniosku, że mogą mu w tym pomóc tylko szlachectwo i pieniądze. Poświadczenie, że jest szlachcicem otrzymał w ciągu pół roku, majątku zaś przysporzył mu wyjazd do Bułgarii. Zachęcił go do niego moskiewski kupiec Suzin poznany jeszcze na Syberii. Przed wyjazdem Wokulski zasięgnął rady znajomego Żyda, lekarza Michała Szumana. Doktor był zdania, że czterdzieści pięć lat to u mężczyzny najgorszy wiek do zakochania się, bo miłość przypomina wówczas chorobę i że jest na nią tylko jedno lekarstwo – ożenek, jedno i drugie zaś to szaleństwo bliskie samobójstwu (doktor sam był starym kawalerem).

Rozmyślając o tym wszystkim, Wokulski byłby nie zauważył człowieka, który na jego widok zdjął czapkę i pocałował go w rękę. Był to wozak Wysocki mieszkający w nędznej chałupie. Skarżył się na biedę, która pogłębiła się, odkąd padł mu koń. Żona jest praczką, ale nie daje rady utrzymywać rodziny w pojedynkę i wraz z dziećmi głodują. Głoduje także jego brat Kasper, który miał w Skierniewicach grunt i dobrze mu się powodziło, jednak został przeniesiony pod Częstochowę, gdzie nie ma z czego żyć. Wokulski dał mu 10 rubli, aby mieli na jedzenie i talon na konia oraz zaproponował mu pracę. Obiecał jeszcze pomóc jego bratu.

Nad brzegiem Wisły zobaczył ogromne, gnijące i cuchnące wysypisko śmieci znajdujące się tuż obok zbiorników wody pitnej zasilającej całą Warszawę. Przy śmietnisku wylegiwali się pijacy, złodzieje, trędowaci i suchotnicy przypominający ludzkie widma. Przyglądali się Wokulskiemu z wyrazem twarzy zdziczałych psów i pomyślał, że gdyby zawędrował tam wieczorem, nie uszedłby z życiem. Zmęczony, przysiadł na stercie belek leżących na brzegu rzeki i ze współczuciem rozmyślał o cierpieniu ludzi i zwierząt, a potem wrócił do centrum miasta. W sklepie zastał odzianą w czerń, targującą się damę o twarzy naznaczonej smutkiem i jednocześnie złością. Gdy do sklepu wszedł mężczyzna i zaczął wybierać spinki, dama najpierw okazała, że jest jej słabo, a następnie zaczęła złośliwie komentować wybory mężczyzny. Jak się okazało, byli to baronowa i baron Krzeszowski. Później raz jedno, raz drugie próbowało wypytać Wokulskiego o współmałżonka. Musiał on również wysłuchiwać do samego wieczora przepychanek między subiektami. Rozdrażniony, zwolnił Mraczewskiego, który denerwował go jako bawidamek, którego urokowi chętnie ulegała Izabela. Następnego dnia przyszli do niego kolejno baron Krzeszowski i baronowa Krzeszowska, sądząc, że to przez nich subiekt został zwolniony. Wstawiał się za nim również Rzecki, jednak Wokulski pozostał nieugięty. Jeszcze tego samego dnia zatrudnił na miejsce Mraczewskiego pana Ziębę, który szybko zyskał sobie sympatię pozostałych pracowników.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Kładki, na których spotykają się ludzie różnych światów

W Wielki Piątek Wokulski bił się z myślami, czy powinien pójść na kwestę, w której brały udział Izabela i hrabina Karolowa. Postanowił nie iść, jednak w Wielką Sobotę wziął z kasy 25 złotych półimperiałów i poszedł do kościoła karmelitów św. Józefa pełnego ludzi. Skierował się ku fotelom, na których siedziały Izabela i hrabina, położył na tacy pieniądze i został miło przywitany przez hrabinę, Izabela zaś wygłosiła kąśliwą uwagę po angielsku. Jej ciotka poprosiła Wokulskiego o litość dla Mraczewskiego, jednak on nie cofnął swojego postanowienia, nawet gdy do rozmowy o zwolnionym subiekcie włączyła się panna Izabela. Hrabina zaprosiła Wokulskiego do siebie na święcone.

Pożegnał się, ale nie wyszedł z kościoła. W bocznej nawie zobaczył młodą dziewczynę, która złożyła ofiarę na tacę pod krzyżem. Była wyzywająco ubrana i pomalowana, jednak padła przed krzyżem i pocałowała nogi Chrystusa, co wzruszyło Wokulskiego. Zauważył również piękną kobietę z małą dziewczynką, do której zwracała się imieniem Helusia. Obie spodobały się Wokulskiemu. Domyślił się, że kobieta jest wdową i walczy o utrzymanie. Kątem oka spostrzegł, że do Izabeli zbliżył się elegancki młodzieniec, położył coś na tacy, usiadł obok hrabiny i zaczął swobodną rozmowę. Gdy Stanisław ocknął się, pięknej damy z córeczką już nie było, a jaskrawo ubrana dziewczyna kończyła modlitwę ze łzami w oczach. Dostrzegł, że w kruchcie rozdawała żebrakom jałmużnę i wyszedł za nią. Przyprowadził ją do domu, gdzie zaproponowała mu swoje usługi. Zapytał ją o powód, dla którego płakała w kościele i okazało się, że jest cyniczna i wulgarna. Zaproponował jej pomoc w postaci spłaty jej długów i oddania z listem polecającym do sióstr magdalenek. Dowiedział się, że dziewczyna ma 19 lat. Po jej wyjściu nazwał ją w rozmowie z Rzeckim bydlęciem, a w myślach potworem.

W niedzielę wielkanocną pojechał do hrabiny Karolowej, która w czasie kwesty zaprosiła go na święcone. Został gorąco przywitany przez Tomasza Łęckiego, który obiecał przedstawić go towarzystwu. Jak się okazało, był on dobrze znanym arystokratom, którzy mieli u niego długi, co jeszcze zwiększyło zachwyt Łęckiego jego osobą. Jakiś hrabia próbował zdyskredytować Wokulskiego, bronił go jednak książę. Panna Izabela wyglądała olśniewająco.

Stanisław dostrzegł tego samego człowieka, który dzień wcześniej był na kweście, a teraz nie spuszczał oczu z Izabeli. Hrabina przedstawiła Wokulskiego prezesowej Zasławskiej. Staruszka wzruszyła się, gdyż przed laty kochała jego stryja i imiennika, który służył w wojsku. Rozpłakała się, a książę porwał go do dyskusji o interesach, wyjaśniając, że prezesowa zawsze płacze, gdy mówi się o przeszłości.

Osoba Wokulskiego wzbudzała sensację w towarzystwie. Hrabina ponownie zaprowadziła go do prezesowej, która zaczęła wypytywać o miejsce pochówku stryja i opowiedziała mu historię ich miłości. On był biednym oficerem, a ona bogatą panną, dlatego ich rozdzielono. Prezesowa uznała, że największą zbrodnią jest zabić miłość. Poprosiła Stanisława, aby na jej koszt wystawił mu nagrobek i położył na nim połowę kamienia, na którym siadywali przed laty w Zasławiu, gdzie jest pochowany. Na kamieniu kazała wyryć słowa Mickiewicza. Zaprosiła Wokulskiego do jak najczęstszego odwiedzania jej. Dodała, że może i ona będzie mu do czegoś przydatna.

Wprowadzony ponownie do salonu, nie ujrzał Izabeli. Stracił ochotę na rozmowę, odesłał wynajęty powóz i pieszo poszedł do domu przez miasto, przyglądając się rozbawionym, świętującym tłumom.

W tym samym czasie Izabela, wróciwszy do domu, złościła się o to, że Wokulski był na przyjęciu wydanym przez jej ciotkę i oświadczyła pannie Florentynie, że boi się tego człowieka.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Pamiętnik starego subiekta

Rzecki opisuje w swoim pamiętniku nowy sklep, magazyny, służbę, powóz i dziwi się, że w tak niepewnych czasach Wokulski wydaje tak gigantyczne sumy pieniędzy. Ignacy sądzi, że wojna w Europie wisi na włosku, Wokulski natomiast w to nie wierzy i uważa, że to najlepszy moment do robienia interesów. W sklepie jest ogromny ruch, a pieniądze płyną do kasy szeroką i nieprzerwaną strugą.

Następnie Rzecki oddaje się rozważaniom na tematy polityczne. Wspomina Wiosnę Ludów i sen, w którym zmarły ojciec przypomniał mu, czego go uczył. Wuj Raczek obdarował go pieniędzmi i pożegnał, a Jan Mincel wyposażył na drogę. Rzecki udał się we wspólną podróż z Augustem Katzem. Dołączywszy do węgierskich żołnierzy, szli pieszo od marca 1848 r. do października 1849 r., nieraz przez bagna albo w spiekocie, pijąc wodę z kałuży. Wzięli udział w rozstrzygającej bitwie, w czasie której ocierali się o śmierć, jednak ostatecznie powstanie na Węgrzech, w którym wzięli udział, zostało stłumione, a August Katz załamał się porażką. Stopniowo milkł i zaczął sprawiać wrażenie chorego, gorączkował. W końcu zastrzelił się w drodze powrotnej. Rzecki wciąż tęskni za starym przyjacielem, bez którego musiał się tułać po całej Europie. Myślał nawet, czy by się nie zabić tak jak on, ale nadzieję dawał mu Ludwik Napoleon, który mógł wypełnić testament Napoleona I. Z tułaczki zostały panu Ignacemu blizny po kulach i patent oficerski.

Do Warszawy wrócił dopiero w 1853 r. Zastał tam braci Franca i Jana Minclów pokłóconych i rozdzielonych (Franc miał sklep na Podwalu, a Jan na Krakowskim Przedmieściu) oraz informację, że ciotka i wuj Raczek już nie żyją. Zostawili mu w spadku trochę pieniędzy. Na Krakowskim Przedmieściu zastał Jana, który przywitał go wylewnie, wspomnieli ze smutkiem Katza i Jan wyjawił przyczynę konflikt z bratem – Franc drwił z Napoleona. Wbiegł on do sklepu i przywitał się radośnie z Ignacym, jednocześnie kłócąc się zawzięcie z bratem.

Po powrocie Rzeckiego wszyscy zbierali się jak dawniej na górze, u matki starego Mincla, który już nie żył. Przychodziła tam Małgosia Pfeifer, w której Ignacy durzył się przed wyjazdem, a która teraz przytulała się do Jana.

Po tych wspominkach Rzecki powraca do rozważań o Wokulskim i zastanawia się, po co mu te wszystkie luksusy, a także dlaczego opiekuje się furmanem, dróżnikiem i nierządnicą. Przy tym zagadnięty o cokolwiek odpowiada, że nic go to nie obchodzi.

Rzecki wspomina też przeprowadzkę ze starego do nowego sklepu. Było mu niesłychanie żal pokoju, w którym mieszkał przez 25 lat. Do końca w nim przebywał, zastanawiając się jednocześnie, jak przenieść do nowego miejsca wszystkie swoje sprzęty. W końcu Stach oznajmił, że czas się przeprowadzić i że znalazł już dla niego odpowiedni lokal w tym samym domu, a nawet go opłacił. Urządził mu na tyłach sklepu mieszkanie, które składało się z salonu i pokoju identycznego jak poprzedni, z zakratowanym oknem i przeniesionymi wszystkimi sprzętami. Ignacy wzruszył się i uznał, że człowiek tak wrażliwy byłby świetnym mężem, Wokulski jednak odrzuca każdą kobietę. Do tego zadaje się z podejrzanymi typami, np. z nauczycielem języka angielskiego o ponurym wyglądzie albo z gadatliwą panią Meliton.

Rzecki odnosi wrażenie, że w sklepie zapanowała niezdrowa atmosfera między subiektami, nie ma jedności, kłócą się i dokuczają sobie nawzajem, a wszystkich sześciu dokucza siódmemu – Szlangbaumowi – ponieważ jest Żydem. Przybył on wraz z Wokulskim z Syberii i od początku pracował u chrześcijan, którzy po latach wymówili mu posadę. Wokulski, usłyszawszy zaczepki pozostałych subiektów pod jego adresem, stanowczo się za nim ujął.

Ignacy rozważa plany Wokulskiego związane z Mraczewskim. Stach najpierw wysłał go do Moskwy, a po trzech tygodniach były subiekt pojechał wybierać towary ze sklepu Wokulskiego. Przywiózł ze sobą trzech podejrzanych typów, których nazywał prykaszczykami. Pan Ignacy wywnioskował, że szykuje się jakaś rewolucja. Jego największym pragnieniem jest, aby Stanisław się ożenił, wspomina nawet o zachwycającej kobiecie, którą dla niego upatrzył. Dama ta bywa w jego sklepie ze słodką córeczką Helunią i prawdopodobnie jest wdową.

Gdy Wokulski postanowił urządzić tradycyjne poświęcenie sklepu, pojawił się w nim wścibski przedstawiciel prasy, który szukał sensacji, czym zdenerwował starego subiekta. Poświęcenie sklepu było ogromną fetą, ale Wokulski nawet wtedy się nie rozchmurzył, co rozzłościło Rzeckiego. Zapytał Mraczewskiego, po co to wszystko – sklep, wystawny obiad – i uzyskał odpowiedź, że dla panny Łęckiej i że nawet on stracił posadę z jej powodu, a gdy się za nim wstawiła, otrzymał wysoką pensję i posadę w Moskwie.

Po północy Rzecki rozmawiał z doktorem Szumanem, który powiedział mu, że w Wokulskim stopiło się dwóch ludzi – romantyk sprzed roku sześćdziesiątego i pozytywista z siedemdziesiątego. Doktor przewiduje, że Stach skończy źle, bo jest człowiekiem, który albo kształtuje rzeczywistość tak jak chce, albo rozbija sobie głowę o przeszkodę.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Stare marzenia i nowe znajomości

Pani Meliton była kobietą wykształconą, która poślubiła alkoholika. Po jego śmierci przygarnęła psa, ale ten wściekł się i pokąsał służącą. Rozchorowała się wówczas i pół roku spędziła w szpitalu, a ciężka choroba zmieniła ją nie do poznania. Zaczęła zajmować się swataniem i ułatwianiem potajemnych schadzek w swoim mieszkaniu, z czego czerpała dochody. Ponieważ od dawna znała się z Wokulskim, widziała jego fascynację Izabelą, ale niewiele ją to obchodziło, bo ze względu na różnice klasowe nie mogłaby ich ze sobą swatać. Dopiero po powrocie Wokulskiego z Bułgarii z olbrzymim majątkiem zaoferowała mu swoje usługi. Wokulski jej płacił, a ona dostarczała mu wszelkich informacji o Izabeli. Rzeckiego martwiły jej wizyty, ponieważ sądził, że zwiastują jakiś spisek, nie sądził jednak, że chodzi o kobietę, a tym bardziej o Łęcką.

Stach starał się bywać w każdym miejscu, gdzie miała pojawić się Izabela. Zaczął bywać w Łazienkach, ulubionym miejscu jej spacerów z hrabiną, która lubiła karmić łabędzie. Pewnego razu spotkał tam również prezesową Zasławską, która po reakcji Wokulskiego na imię Izabeli domyśliła się jego uczuć. W niecały tydzień później dowiedział się, że prezesowa zamierza dołączyć do hrabiny i Izabeli, jednak gdy miał już wyjść im na spotkanie, zatrzymał go książę i zabrał do siebie, aby dyskutować o spółce. W czasie dyskusji Wokulski rzeczowo odpierał wszelkie ataki ze strony arystokratów i na koniec zyskał wspólników. W zebraniu uczestniczył również mizerny człowiek nazwiskiem Maruszewicz, który poprosił go o jakąś posadę. Nie miał żadnych umiejętności, ale Wokulski zaproponował mu, aby zgłosił się kiedyś do niego.

Na koniec zbliżył się do niego Tomasz Łęcki, prowadząc ze sobą młodzieńca, którego Stanisław widział już z Izabelą w czasie kwesty i na przyjęciu u hrabiny. Był to Julian Ochocki, krewny Łęckich o niezwykłej urodzie i marzycielskim spojrzeniu. Bardzo chciał poznać Wokulskiego, więc ten zaproponował mu spacer w stronę Łazienek. W czasie rozmowy okazało się, że Ochocki zajmuje się fizyką, chemią i technologią, ukończył wydziały przyrodniczy i mechaniczny. Od rana do nocy czyta i pracuje, marzy o dokonaniu jakiegoś wynalazku. Fakt, że ma 28 lat i niczego naprawdę wielkiego jeszcze nie dokonał napawa go rozpaczą. Jego myśli zaprzątają machiny latające. Ciotka usiłuje swatać go z Izabelą, ale on zdaje sobie sprawę z tego, że piękna kuzynka nie zamieniłaby salonów na laboratorium, poza tym nie zamierza się żenić, ponieważ chce poświęcić się nauce, przypiąć ludzkości skrzydła i zyskać nieśmiertelną sławę. Wokulski słuchał tego ze zdumieniem, rozmowa go rozstroiła. Pożegnali się i wszedł do parku, usiadł na ławce i zaczął rozmyślać. Doszedł do wniosku, że Ochocki, który jest młody, urodziwy, skończył dwa fakultety i ma na koncie trzy wynalazki, dużo bardziej zasługuje na Izabelę niż on sam. Zastanawiał się nad jego ideą machiny latającej i przypomniał sobie, jak w młodości marzył o perpetuum mobile, a później o wynalezieniu sposobu kierowania balonami.

W pewnym momencie wyrwał go z zamyślenia jakiś obdartus pytający o godzinę. Wokulski zwymyślał go i jego kamratów kryjących się między drzewami. Poczuł, że ma całkiem rozstrojone nerwy i wrócił do domu, gdzie służący powiadomił go, że pani Meliton była pod jego nieobecność dwa razy i zostawiła list.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Wędrówki za cudzymi interesami

 

Wokulski dowiedział się z listu pani Meliton, że Łęcki za kilka dni będzie sprzedawała kamienicę, a jedynym chętnym kupcem jest jego i Izabeli nieprzyjaciółka, baronowa Krzeszowska. Pani Meliton uważa, że Stanisław powinien wykorzystać tę okazję. Może również zastanowić się nad sprawieniem przyjemności Izabeli, kupując od baronowej klacz, która ona z kolei odkupiła od swojego męża. Panna Łęcka byłaby szczęśliwa, gdyby żadne z małżonków jej nie posiadało w dniu wyścigów.

Wokulski zaplanował wydatki i położył się spać, a nazajutrz wstał w dobrym humorze. Zgodził się być ojcem chrzestnym stróża i podarował służącemu swój surdut. Następnie przybył do niego Mraczewski z propozycją kupna klaczy od Krzeszowskiej. Od razu dobili targu i Wokulski udał się w okolice Alei Jerozolimskiej, by obejrzeć kamienicę Łęckich. Był to jaskrawożółty budynek trzypiętrowy ze studziennym podwórkiem. Spotkał tam piękną damę z małą dziewczynką i przypomniał sobie, że widział je w czasie kwesty i w sklepie. Okazało się, że mieszkają tutaj także Maruszewicz, baronowa Krzeszowska, w oficynie po prawej pani Jadwiga Misiewicz i Helena Stawska z córeczką, ponadto szewc i studenci, którzy dokuczali baronowej.

Wokulski pojechał prosto do adwokata i powiadomił go, że zamierza kupić kamienicę Łęckiego. Zaproponował sumę o połowę przekraczającą jej wartość (90 000 rubli). Adwokat mu ten interes stanowczo odradzał, twierdząc, że Łęccy tego nie docenią. Wokulski postawił na swoim i udał się do kantoru, w którym pracował ojciec subiekta Henryka Szlangbauma. Zastał go na tworzeniu szarad. Stary Szlangbaum wyjaśnił mu, że Żydzi od dziecka ćwiczą umysły rachunkami, szaradami, rebusami, szachami. Dziwi się, że Stach zamierza zrobić tak zły interes, ale zgadza się podesłać na licytację kilka osób, które będą podbijać cenę. Wokulski pożegnał się i pojechał z Maruszewiczem obejrzeć klacz. Zakupił ją i nakazał o nią dbać.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Wielkopańskie zabawy

W dniu wyścigów Wokulski pojechał na Pola Mokotowskie, zastanawiając się, czy jeżeli jego klacz wygra wyścigi, to panna go Izabela go pokocha. Przedstawiono mu najlepszego dżokeja, pana Yunga i zapewniono o wygranej Sułtanki. Spacerował po terenie wyścigów bez humoru, bo nigdzie nie widział Izabeli. Gdy w końcu zajechał powóz z Łęckimi, prezesową i hrabiną, od razu do nich pobiegł. Izabela po raz pierwszy rozmawiała z nim łaskawie, bo była w wyśmienitym humorze. Obiecał jej, że Sułtanka wygra, ponieważ ona ma takie życzenie – i tak się stało. Całą sumę z wygranej oraz za klacz, która od razu sprzedał, wręczył Izabeli na ochronkę dla dzieci.

Po chwili potrącił go baron Krzeszowski, który zwrócił się do Izabeli z pretensjami, że na jego koszt zwyciężają jej wielbiciele. Wokulski wyzwał go na pojedynek, jako powód podając fakt potrącenia go przez barona. Ten przyjął wyzwanie, mówiąc, że w ten sposób wyrówna rachunek za jego klacz. Hrabina szybko zarządziła powrót, a Izabela wyciągnęła dłoń do Wokulskiego i pożegnała go. Uszczęśliwiony pojechał prosto do doktora Szumana, który prowadził właśnie badania etnograficzne dotyczące ludzkich włosów. Na wieść o pojedynku Wokulskiego, który poprosił go o sekundowanie, rozzłościł się, ale się zgodził.

Na drugi dzień ustalono warunki (odległość pięciu kroków i strzały do pierwszej krwi) i spisano protokół. W kolejnym dniu o poranku obie strony spotkały się w lasku bielańskim nad brzegiem Wisły. Kula barona Krzeszowskiego przeszła tuż obok ramienia Wokulskiego, natomiast Wokulski trafił w pistolet barona, który siłą odrzutu uderzył go w szczękę i wybił ząb. Na koniec obaj podali sobie ręce, a na osobności wyjaśnili prawdziwą przyczynę pojedynku. Na dowód zgody Krzeszowski ofiarował wybity ząb Wokulskiemu, który został mu odesłany.

Trzy dni później pojawił się u Wokulskiego Maruszewicz, który oświadczył, że nie może mu służyć podczas licytacji kamienicy Łęckich. Wokulski domyślił się, że to krętacz, który oszukał go przy zakupie klaczy, a teraz służy Krzeszowskim.

Kolejnego dnia Maruszewicz przyjechał do sklepu i na zapleczu poprosił o pożyczkę dla barona. Wokulski udzielił mu jej, domyślając się, że podpis jest sfałszowany.

Następnie odwiedził go adwokat z pretensjami o wygraną w wyścigach, przez którą hrabia Sanocki chce się wycofać ze spółki oraz o pojedynek, przez który mają obawy inni arystokraci. Prosił, aby Wokulski nie kupował kamienicy Łęckich, bo straci na niej, a spółka zupełnie się rozwieje, jednak Stach pozostał nieugięty. Osiągnęli porozumienie, ustalając, że za Wokulskiego zostanie podstawiony na licytację ktoś inny.

Po wyjściu adwokata Wokulski zapytał Rzeckiego, co mówią o nim ludzie i dowiedział się, że krążą plotki o szaleństwie, robieniu nieuczciwych interesów i nieuchronnym bankructwie. Sam pan Ignacy uważał, że Stach wdał się w cos niebezpiecznego i miał nadzieję, że w porę się wycofa. Wokulski rozgniewał się, gdyż przez całe dotychczasowe życie coś go ciągle ograniczało: służenie innym, więzienia, małżeństwo z Minclową, a teraz, gdy rozwinął skrzydła, każdy uzurpuje sobie prawo do pouczania go, jak ma żyć.

W tej samej chwili służący Mikołaj przyniósł mu list od Łęckiego, w którym arystokrata donosił, że jego córka chce go poznać. Został zaproszony do Łęckich na obiad w następnym dniu. Wokulski odczuł taki przypływ szczęścia, że osłabł.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Dziewicze marzenia

Panna Izabela coraz częściej myślała o Wokulskim. Nie był on podobny do żadnego znanego jej człowieka. Najpierw wydawał jej się groźnym cieniem i zuchwałym dorobkiewiczem, później okazał się szanującym ją czcicielem, a na koniec okazało się, że przerasta o głowę całe towarzystwo salonowe. Teraz uważała, że ma niepospolite rysy. Tymczasem pozostali adoratorzy odsunęli się od niej z powodu utraty majątku przez jej ojca, dlatego nimi gardziła. Interesowali się nią jeszcze tylko dwaj starcy, do których czuła obrzydzenie. Na tym tle myśli o Wokulskim były przyjemne. Poparcie prezesowej i hrabiny dla Wokulskiego sprawiło, że Izabela żałowała, iż nie zbliża się on do nich w czasie spacerów. Rozgniewała się, gdy pewnego razu nie pojawił się w Łazienkach. Przez następne dni zewsząd słyszała o Wokulskim, mówiono o nim we wszystkich salonach, chwalił go nawet Ochocki. Doszła do wniosku, że już nie jest mu potrzebna, gdyż dostał się do salonów arystokracji bez jej pomocy. Zmieniła zdanie, gdy dowiedziała się o kupnie klaczy baronowej i wyzwaniu na pojedynek barona. Przestraszyła się, że Krzeszowski może zabić Wokulskiego. Wyobrażała sobie jego pogrzeb i płakała. Ucieszyła się, gdy wygrał pojedynek, ponieważ mógł przydać się jej rodzinie. Ku jej zdziwieniu goście znowu zaczęli odwiedzać ich tłumnie. Baron Krzeszowski przysłał jej list z przeprosinami i wybity przez Wokulskiego ząb. Izabela przyjęła przeprosiny, odpisała baronowi życzliwie, a ząb mu odesłała. Pogrążyła się w marzeniach o sprzedaży przez Wokulskiego sklepu i kupnie majątku ziemskiego, o uczynieniu go swoim powiernikiem i przyjacielem, który znalazłby dla niej godnego męża, a dla jej dzieci najlepszych guwernerów i nianie. Gdyby umarła, on zastrzeliłby się przy jej grobie. Te marzenia tak ją wzruszały, że płakała. W końcu wraz z ojcem postanowili zaprosić go na obiad.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

W jaki sposób duszę ludzką szarpie namiętność, a w jaki rozsądek

Wokulski ucieszył się z zaproszenia do Łęckich i jednocześnie rozzłościł, gdy Rzecki próbował udzielać mu przestróg. Wybiegł ze sklepu i szedł pieszo ulicami Warszawy, kierując się ku Wiśle. Stopniowo się uspokajał. Doszedł do wniosku, że zaproszenie na obiad nie musi jeszcze niczego oznaczać i że jego szanse na małżeństwo z Izabelą są znikome. Spostrzegł, że kłóci się w nim jakby dwóch ludzi – szaleniec i człowiek rozsądny. Po powrocie do domu na chłodno zajął się interesami.

Na następny dzień nie mógł sobie znaleźć miejsca i w sklepie był tylko przez godzinę. O szesnastej przyszedł fryzjer, aby go ogolić i uczesać. Fryzjer plotkował w czasie pracy o kobietach, a gdy skończył, Wokulskiemu zaprzątnęła głowę rozterka, czy ma wystąpić we fraku, czy w surducie. Ostatecznie zdecydował się na frak i z zadowoleniem uznał, że wygląda w nim bardzo atrakcyjnie. Wyszedł z domu i wsiadł do czekającego już powozu.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

„Ona” – „on” – i ci inni

W dniu, w którym Wokulski miał przyjść do Łęckich na obiad, panna Izabela była zarazem szczęśliwa i zawiedziona. Do Warszawy przyjechał tragik włoski Rossi, który odwiedził hrabinę Karolową i wypytywał o nią. Tego dnia miał być drugi raz i Izabela pojechała do ciotki, aby się z nim spotkać, jednak Rossi przysłał list z przeprosinami, że nie przyjedzie, gdyż złożyła mu niespodziewaną wizytę wysoko postawiona osoba. Łęcka kochała się przed laty w Rossim, którego poznała w Paryżu. Myśl, że tego dnia ma być u nich na obiedzie Wokulski, była jej obojętna, jego postać nic nie znaczyła przy wielkim tragiku. Zaczęła czytać Romea i Julię, a tymczasem jej ojciec przechadzał się po swoim gabinecie i rozmyślał o Wokulskim i interesach.

Gdy przybył Stanisław, rozmawiali przez chwilę o sprzedaży kamienicy i inwestowaniu pieniędzy, a następnie zostali poproszeni do salonu. Wokulski przywitał się z Izabelą i panną Florentyną. Gdy panna Łęcka wyraziła zazdrość z powodu planowanej przez Stanisława podróży do Paryża, ten obiecał, że Łęccy wyjadą tam, kiedy tylko będą chcieli.

Przy obiedzie Wokulski poczuł spokój, a nawet pogardę dla Łęckich. Wpadłszy w dobry humor, postanowił celowo popełniać błędy przy stole i zdyskredytować konwenanse, podając przykłady ich łamania, dzięki czemu urósł w oczach Izabeli.

Po obiedzie służący Mikołaj przyniósł panu Tomaszowi list – rzekomo od hrabiny, a tak naprawdę napisany przez niego samego, by mógł oddalić się i uciąć sobie drzemkę. Wokulski został z Izabelą sam na sam. Oznajmiła mu, że Krzeszowski przeprosił ją po pojedynku. Podziękowała mu za to, a on w zamian za to mógł jej zawsze służyć. Gdy wrócił pan Tomasz, rozmawiali jeszcze przez chwilę we troje i Wokulski z żalem wrócił do domu, obiecując sobie, że będzie częściej bywał u Łęckich, a także razem z nimi pojedzie do Paryża.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Kiełkowanie rozmaitych zasiewów i złudzeń

Wokulski wracał do domu radosny i spokojny, myśląc, że niesłusznie był uprzedzony do arystokracji. Przechodząc obok swojego sklepu, ujrzał stojącego przed Rzeckim, płaczącego człowieka. Rozpoznał w nim starego inkasenta Obermana, który rzucił mu się do nóg. Okazało się, że zgubił czterysta kilkadziesiąt rubli. Rozzłoszczony Rzecki kazał mu je oddać ze swoich oszczędności, których wystarczyłoby akurat na pokrycie straty. Inkasent błagał o rozłożenie spłaty na kilkuletnie raty, ponieważ oszczędności, które miał, stanowiły cały jego majątek przeznaczony na naukę syna. Wokulski kazał mu zapłacić, a gdy wszyscy wyszli, dodał, że odda mu te pieniądze, jednak muszą zachować to w tajemnicy. Oberman po raz drugi padł mu do nóg. Rzecki nie był zadowolony, ale Stach uznał, że w takim dniu grzechem byłoby nie okazać człowiekowi miłosierdzia.

Po powrocie do domu z zapałem usiadł do nauki języka angielskiego. Myślał, że powinien pomóc także Krzeszowskiemu wydobyć się z długów. Przeczytał list od magdalenek, które zaświadczały, że Maria, którą kiedyś do nich skierował, nauczyła się u nich krawiectwa i została zresocjalizowana. W drugim liście dziewczyna osobiście dziękowała mu za pomoc i prosiła o znalezienie jakiejś pracy. Kazał służącemu przyprowadzić rano furmana Wysockiego.

Następnego dnia Wokulski wynajął od Wysockiego wolną izbę dla Marii i poprosił o opiekę nad dziewczyną. Dowiedział się też, że brat Wysockiego jest dzięki niemu szczęśliwy w Skierniewicach.

Około południa Maria przyszła do niego osobiście i obiecał znaleźć jej pracę. Odeszła wzruszona i zdziwiona.

O pierwszej udał się do barona Krzeszowskiego, gdzie służący odprawił go, mówiąc, że baron jest bardzo chory. W rzeczywistości przyjmował on u siebie hrabiego Licińskiego („Anglika”) i narzekał. Gdy dowiedział się, że nieproszonym gościem był Wokulski, zaczął go oczerniać w oczach hrabiego.

Kilka dni później Stanisław otrzymał dwa listy. W jednym pani Meliton donosiła o miejscu i godzinie spaceru Izabeli, w drugim adwokat zapraszał go na wizytę w kancelarii w sprawie kupna kamienicy Łęckich. U adwokata stawił się również stary Żyd Szlangbaum i wspólnie ułożyli plan podbijania ceny za kamienicę do 90 000 rubli.

Prosto od adwokata Wokulski udał się do Łazienek, gdzie spotkał Łęckich z hrabiną. Izabela zaproponowała mu przechadzkę do Pomarańczarni tylko we dwoje, a on znowu poczuł rozpierające go szczęście. Łęcka rozpoczęła rozmowę o Rossim, który w Warszawie czuł się niedoceniany, a Wokulski zapewnił ją, że doczeka największych owacji. Po odjeździe Łęckich miejsce, w którym był z Izabelą, wydało mu się nagle puste i nudne. Wieczorem wezwał do siebie inkasenta Obermana i zaczął z nim coś ustalać. Lokaj Wokulskiego podsłuchał tylko, że rozmawiają o teatrze.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Zdumienia, przywidzenia i obserwacje starego subiekta

Nowa mania Wokulskiego – nagłe zainteresowanie teatrem i widowiskami w języku włoskim – dziwiła i gorszyła Rzeckiego, a także Szlangbauma. Pan Ignacy poczuł się wręcz obrażony, gdy Stach dał mu bilet do teatru oraz drogi album o Warszawie, który nakazał wręczyć Rossiemu. W teatrze śmiano się z niemodnego ubioru i manier Rzeckiego, któremu Wokulski kazał usiąść w pierwszym rzędzie. Po chwili zamienił się miejscem z fabrykantem o nazwisku Pifke i znalazł się w ósmym rzędzie. Album dla Rossiego zostawił fabrykantowi. W czwartym rzędzie dostrzegł Stacha, który nie patrzył na scenę, tylko wpatrywał się w siedzącą w loży pannę Łęcką. Zaobserwował, że gdy jej twarz wyrażała największy zachwyt Rossim w roli Makbeta, Wokulski pocierał ręką głowę, a wtedy w sali rozlegały się gwałtowne oklaski i okrzyki „Brawo Rossi!”. Rzeckiemu wydało się, że to przywidzenie, bo jego przyjaciel nie mógłby być aż tak głupi, by dla kaprysu arystokratki kupować Rossiemu klakierów.

Po wyjściu z teatru pan Ignacy udał się do restauracji, gdzie zjadł kolację i wypił siedem kufli piwa, przez co wrócił do domu pijany o wpół do drugiej w nocy. Śniła mu się Izabela, za którą Wokulski wspinał się na wysoką wieżę. Ona odfrunęła jak ptak, a Stach runął z wysokości dziesięciu pięter na ziemię. Później śniło mu się, że znowu jest w teatrze, gdzie się kompromituje. Rano po raz pierwszy nie chciało mu się iść do sklepu i wyszukiwał sobie kolejne preteksty, żeby nie wychodzić z pokoju. Do pracy spóźnił się o czterdzieści minut. Subiekt Klejn podał mu niepodpisany list, który okazał się skierowany do Wokulskiego. Anonimowy nadawca pytał go, dlaczego zatruwa spokój pewnej damie chcącej kupić bezwartościową kamienicę. Ignacy nic z tego nie zrozumiał, lecz Klejn wyjaśnił mu, że to Stach zamierza kupić kamienicę Łęckiego, a anonim pochodzi zapewne od baronowej Krzeszowskiej. Informacje te zaniepokoiły Rzeckiego, więc upewnił się, rozmawiając ze Szlangbaumem, który wyraźnie coś przed nim ukrywał.

Gdy Wokulski pojawił się w sklepie i zaczął wypytywać go o przyczynę zamiany miejsca w teatrze, Rzecki odpowiadał niechętnie, burcząc pod nosem, więc i Stachowi zepsuł się humor. Ignacy tymczasem przez cały dzień zastanawiał się, po co jego przyjaciel robił takie dziwne rzeczy. Dopiero przybycie dawno niewidzianego Mraczewskiego i rozmowa o polityce poprawiły mu humor. Z rozmowy z Mraczewskim Rzecki dowiedział się, że odwiedził panią Stawską, która jest mężatką, lecz jej mąż przed czterema laty uciekł do Ameryki posądzony o zabójstwo. Co prawda znaleziono i osądzono prawdziwego winnego, jednak o mężu Stawskiej słuch zaginął.

Rzecki dowiedział się również, że Suzin zaoferował Wokulskiemu świetny interes, ten jednak odmówił mu wyjazdu do Paryża, ponieważ ważniejsze sprawy miał w Warszawie. To jeszcze bardziej zniechęciło pana Ignacego i w nocy przyśnił mu się kolejny koszmar, w którym Łęcka wyleciała jak ptak z chwiejącej się kamienicy, a Stach zginął pod jej gruzami.

Następnego dnia udał się do sądu, gdzie miała odbyć się licytacja. Uderzył go widok licznie zgromadzonych Żydów. Zgodnie z tym, co ustalił Wokulski, licytację wygrał podstawiony za niego Szlangbaum, a Rzecki pomyślał, że wszystko, co do tej pory usłyszał na temat Stacha, to tylko plotki.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Pierwsze ostrzeżenie

O poranku Rzecki zastał w sklepie Mraczewskiego, który poskarżył mu się, że Wokulski stracił rozum, nie chce robić doskonałych interesów z Suzinem. Klejn poprosił pana Ignacego o oddanie Stachowi, który jest dziś w złym humorze, listu od Łęckiego. Rzecki zaczął robić mu wyrzuty, a gdy dowiedział się, że ważniejsza od interesów jest zapowiadana na za tydzień podróż z Łęckimi do Paryża, próbował go od tego odwieść, przekonując go, że nie warto poświęcać się dla kobiety. W tym momencie przyszedł Tomasz Łęcki i zwierzył się Stachowi, że jest bardzo poirytowany faktem kupienia przez Szlangbauma jego kamienicy za cenę niższą niż się spodziewał.

Wokulski obiecał ulokować jego pieniądze w korzystnym interesie, a wzruszony i ucieszony Łęcki przypomniał mu, że Izabela zaprasza go nazajutrz na obiad.

Po powrocie do domu pan Tomasz żalił się córce na żydowskich lichwiarzy, chwaląc jednocześnie Wokulskiego. Gdy położył się spać, przyszedł odebrać swój dług Żyd Szpigelman, od którego Izabela dowiedziała się, że wysoki procent obiecany jej ojcu nie zdarza się nigdzie i zapytała, czy nie obawia się Wokulskiego. Ojciec po raz kolejny wzruszył się, mówiąc, że jest to najszlachetniejszy człowiek, jakiego zna. Rozmowę przerwało im przybycie hrabiny Karolowej. Od ciotki Izabela dowiedziała się, że wrócił z Chin i Anglii Kazimierz Starski, któremu babka zamierzała oddać majątek. Izabela zarumieniła się i ucieszyła na wieść, że się o nią dopytywał i że następnego dnia ma ich odwiedzić. Hrabina uznała, że to doskonała partia dla Izabeli, a ona z radości ucałowała ręce ciotki.

Rozmawiając z panna Florentyną, Izabela uspokoiła ją, że Wokulski będzie jej cichym wielbicielem bez względu na wszystko. W nocy przyśnił jej się Starski jako mąż, Rossi jako platoniczny kochanek i Ochocki jako drugi, a Wokulski jako ich plenipotent. Rano kazała pannie Florentynie napisać do niego list, aby z pieniędzy ojca natychmiast spłacił wszystkich, u których mają długi, ponieważ obawiała się, że Starski mógłby zastać u nich wierzycieli. Godzinę później otrzymała trzy listy. W jednym ciotka informowała ją, że zamówiła konsylium lekarskie dla jej ojca oraz instruowała, jak ma się zachowywać wobec Starskiego. W drugim Wokulski zobowiązywał się do spłaty Żydów o godzinie pierwszej, trzeci zaś był od baronowej Krzeszowskiej, która błogosławiła Stanisława jako wybawcę i prosiła o wstawiennictwo, aby nie wypędzał jej z kamienicy. Dowiedziawszy się z listu baronowej prawdy o licytacji, Izabela popadła w rozdrażnienie, jednak ojciec rozwiał jej obawy, twierdząc, że Wokulski jest kupcem i wie, co robi.

Gdy Wokulski przybył, przepędził Żydów i kazał im się stawić o osiemnastej w jego kantorze. Zapewnił Łęckich, że sam pokryje koszty ich wyjazdu do Paryża i obiecał panu Tomaszowi pożyczkę. Izabela zaczęła wypytywać go wprost, dlaczego ich osacza i prześladuje, ona zaś zaoponował, dowodząc, że jest ich sługą wierniejszym niż pies. W tym momencie przybył Starski. Zaczęli rozmawiać w towarzystwie Stacha po angielsku, Wokulski zaś sprawiał wrażenie człowieka zupełnie pochłoniętego oglądaniem albumu. Zrozumiał rozmowę, z której wynikało, że Izabela i Kazimierz mieli spędzić ze sobą wakacje. Rozdrażniony pożegnał się z Łęckimi i pozostawił Izabelę zdziwioną chłodnym pożegnaniem oraz oświadczeniem, że tej nocy wyjeżdża do Paryża.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Pamiętnik starego subiekta

Rzecki odnotował fakt wyjazdu Wokulskiego do Paryża. Podejmowanie takich nagłych decyzji uznał za błazeństwo. Zaczął podejrzewać, że Stach bierze udział w jakichś interesach politycznych, bo nie sposób popełnić takiego szaleństwa dla kobiety.

Pan Ignacy poszedł do doktora Szumana, z którym rozmawiał o miłości, a potem sam rozmyślał o polityce.

Pewnego dnia odwiedził go stary kiper z winiarni Hopfera, z którym był w powstaniu na Węgrzech, pan Machalski. Przez tydzień nocował on u Rzeckiego i włóczył się po Warszawie. Wspólnie wspominali dawne czasy. Rzecki przypomniał sobie historię młodości Wokulskiego. Pewnego razu, w 1857 lub 1858 roku, pan Ignacy wstąpił do winiarni Hopfera i zapytał o Jana. Znajdował się on w piwnicy przy beczkach, z których rozlewał wino do butelek. Towarzyszyli mu siwy starzec i młody chłopiec. Byli to Stach Wokulski i jego ojciec. Usłyszał, jak starzec czyni młodemu wyrzuty, że wydaje pieniądze na książki, podczas gdy on potrzebuje ich na adwokatów i procesy sądowe. Zawstydzony chłopak widząc, że mają świadków, wyprowadził stamtąd ojca. Machalski wyjaśnił Rzeckiemu, że staremu brak piątej klepki, a młody pracuje tu już od czterech lat, ale nie nadaje się do sklepu, bo ma charakter naukowca. Samodzielnie buduje różne zadziwiające maszyny i marzy o wynalezieniu perpetuum mobile. Odkąd pewien profesor obejrzał jego wynalazki i orzekł, że powinien się uczyć, Stach kupuje książki i uczy się nocami, marząc o studiach uniwersyteckich w Kijowie. Z kolei jego ojciec procesuje się o majątek po dziadku. Subiekci, a nawet goście zaczęli mu dokuczać, bo ciągle czytał książki, jednak Hopfer nie zwalniał go, bo jego córka (Kasia) kochała się w nim.

Wokulski pracował tam jeszcze przez kolejne trzy lata. W tym czasie zawarł znajomości ze studentami i urzędnikami, którzy pomagali mu w przygotowaniu do egzaminów. Był wśród nich niejaki Leon, który wyróżniał się zapałem. Na początku 1861 roku Stach zamieszkał u Rzeckiego i porzucił pracę, a zaczął uczęszczać na wykłady jako wolny słuchacz. Pan Ignacy zapamiętał dziwną scenę pożegnania Wokulskiego z winiarnią. Gdy zszedł do piwnicy, aby pożegnać się z Machalskim, pozostali koledzy zabrali mu drabinę i musiał wydostać się z piwnicy, podciągając się na rękach. Goście śmiali się z niego i drwili. Wokulski wydostał się z piwnicy o własnych siłach, nie podał nikomu ręki i wyszedł. Rzecki pomyślał, że to wydobywanie się z piwnicy jest symbolem jego życia.

Stach utrzymywał się z korepetycji, a wolny czas poświęcał na badania i konstruowanie kolejnych maszyn. Kasia Hopferówna nadal się w nim kochała i mając bliżej inne sklepy, przychodziła pod byle pretekstem do sklepu Mincla i ciągle mówiła o Stanisławie. W końcu schudła, zmizerniała i posmutniała, a gdy Rzecki próbował zwrócić uwagę Stacha na nią, ten tylko go ofuknął. Nie pomogła nawet interwencja Hopfera u Minclów. Tymczasem zainteresowała się Wokulskim żona Jana Mincla, Małgorzata.

Pewnego razu pan Ignacy poszedł z Wokulskim do piwnicy Machalskiego, w której odbywało się zebranie pod przewodnictwem pana Leona. Wtedy to Stach zadeklarował udział w konspiracji i porzucił swoje eksperymenty. W końcu pewnego dnia zniknął. Po dwóch latach przysłał list z Irkucka, prosząc o przysłanie mu książek. Wrócił z zesłania w 1870 roku. Okazało się, że w Irkucku pracował naukowo i otrzymał podziękowania od petersburskich towarzystw naukowych.

Na początku żył z pieniędzy zarobionych na korepetycjach w Rosji, później nie mógł znaleźć pracy i czuł się oszukany. W tym czasie zmarł Jan Mincel, a wdowa po nim zaopiekowała się Wokulskim i pół roku później wzięli ślub. Subiekci zaczęli śmiać się z niego, a ludzie plotkowali, że sprzedał się starszej od siebie kobiecie za majątek. Szybko jednak przestali, gdy okazało się, że Wokulski od razu zabrał się do pracy i w ciągu roku rozwinął sklep bardziej niż jego poprzednik, a w kolejnym podwoił obroty dzięki stosunkom handlowym z Moskwą. Pani Małgorzata bardzo go kochała i była o niego zazdrosna. Po trzech latach małżeństwa poczuł się przytłoczony ciężarem tego małżeństwa. W piątym roku po ślubie pani Małgorzata zmarła na zakażenie krwi po natarciu się jakimś podejrzanym kosmetykiem. Wokulski miał wówczas 46 lat. Gdy owdowiał, stał się jeszcze bardziej apatyczny. Gdy pewnego razu Rzecki na siłę wysłał go do teatru, Stach wrócił stamtąd znienacka odmieniony, a wkrótce wyjechał do Bułgarii, skąd wrócił z ogromnym majątkiem. Stara plotkarka, pani Meliton twierdziła, że Stach jest zakochany, ale pan Ignacy nie chciał w to uwierzyć.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Pamiętnik starego subiekta

Pan Ignacy snuje rozważania o sytuacji politycznej w Austrii, Bośni i Hercegowinie, przewidując wybuch wojny. Z Paryża napisał do niego Stach i poprosił o zaopiekowanie się kamienicą, którą kupił od Łęckich. Rzecki znalazł tam śmietnik załadowany śmieciami do wysokości pierwszego piętra i mydliny płynące rynsztokami. Na trzecim piętrze, w brudnym i zaniedbanym mieszkaniu, z żoną i trójką dzieci, mieszkał rządca Wirski. Był on szlachcicem, który utracił majątek ziemski. Rzecki dowiedział się od niego, że jedni lokatorzy w ogóle nie płacą za czynsz, a inni płacą kary albo podatki. Okazało się, że Wirski widział triumfalny powrót Napoleona do Paryża i był we Włoszech w przeddzień bitwy pod Magentą w 1859 roku. Majątek stracił po wejściu w życie ustawy uwłaszczeniowej. Opowiedział Rzeckiemu o swoim udziale w bitwie.

Kamienica w ogóle nie przynosiła żadnych dochodów. Pan Ignacy zapragnął poznać jej mieszkańców. Najpierw trafił do mieszkania trzech studentów na tym samym piętrze. Panował tam niesamowity bałagan, a poza stosami książek pan Ignacy dostrzegł szachownicę i dwie trupie czaszki – jedna pełniła rolę pojemnika na tytoń, a druga cukierniczki. Okazało się, że studenci chodzą nago po pokoju i nie zasłaniają okien, na co uskarża się sąsiad z naprzeciwka mający dorosłą córkę. Od czterech miesięcy zalegają z czynszem.

Osobą, która płaciła regularnie, była majętna baronowa Krzeszowska. Kobieta straciła córeczkę, porzucił ją mąż. Zajmowała mieszkanie na drugim piętrze i dążyła do przejęcia kamienicy. Jej mieszkanie sprawiało wrażenie opuszczonego, sprzęty okryte były pokrowcami. Rzecki zastał u niej Maruszewicza. Zażądała od pana Ignacego usunięcia z kamienicy praczek, studentów i podejrzanej pani Stawskiej, ni to wdowy, ni to rozwódki. Oznajmiła, że jest przykuta do tej strasznej kamienicy przez pamięć o utraconej córeczce, a nikt jej nie szanuje. Ziała nienawiścią w stosunku do pani Stawskiej, zazdroszcząc jej urody i posądzając o romans z baronem.

Gdy wyszli, Wirski wyjaśnił mu, że pani Stawska to najuczciwsza z kobiet, pracująca bez wytchnienia, aby utrzymać dziecko i swoją matkę-staruszkę. Ich mieszkanie było małe, przytulne i wesołe. Powitała ich matka Stawskiej, pani Jadwiga Misiewiczowa i opowiedziała o zaginięciu zięcia (Ludwika) podejrzewanego o zabójstwo lichwiarki. Co prawda potwierdzono jego niewinność, lecz mimo to od dwóch lat Ludwik, który schronił się za granicą, nie dał znaku życia.

Gdy w salonie pojawiły się pani Stawska z Helunią, Rzecki obniżył im czynsz i obiecał, że nakłoni Wokulskiego do użycia swoich wpływów, aby pomóc w szukaniu zaginionego męża. Wyraził przekonanie, że najlepiej byłoby, gdyby okazało się, że Ludwik już nie żyje. Następnie ułożył w głowie plan zeswatania Wokulskiego z piękną panią Heleną.

TOM DRUGI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Szare dni i krwawe godziny

Po wyjeździe z Warszawy Wokulski pogrążył się w apatii. W Paryżu przywitał go Suzin, zaprowadził do apartamentu wynajętego w hotelu. Po złożeniu bagaży Stach wyszedł na spacer. Paryż zadziwił go i przytłoczył swoim ogromem, wspaniałością budowli i ruchem ulicznym. Przez cały czas prześladowały go myśli o Izabeli.

Po powrocie do hotelu zastał tłum oczekujących go interesantów, których po kolei odprawił. Wciąż czuł niepokój i trapiły go myśli o Izabeli. Ponownie wyszedł na spacer, tym razem udając się w innym kierunku. Po kilku godzinach wrócił, dochodząc do wniosku, że Paryż zaczął go nudzić po jednym dniu.

Wieczorem wziął udział w spotkaniu z Suzinem i fabrykantami okrętów handlowych, a później położył się spać. W ciągu kolejnych dni odbywał spotkania w interesach i metodycznie zwiedzał miasto. Czuł, że to miejsce tworzy chaos bardzo podobny do tego, który miał w duszy. Sam nie potrafił powiedzieć, czego chciał. Gdy nie mógł się uspokoić, wypijał karafkę koniaku. W końcu zaczął przyglądać się planowi Paryża i ze zdumieniem odkrył, że milionom ludzi udało się w ciągu wieków stworzyć wielkie miasto o bardzo logicznym planie. Doszedł do wniosku, że Francuzi mają rację, biorąc życie takim, jakie jest, ponieważ jemu oddawanie się ideom przyniosło tylko odrzucenie i smutek. Uznał, że gdyby urodził się i żył we Francji, jego życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Ogarnął go wstyd za Polaków. Do głowy przyszła mu myśl, że jest człowiekiem o zmarnowanym życiu i talentach. Zaczął nawet rozważać możliwość sprzedania sklepu i osiedlenia się na resztę życia w Paryżu.

ROZDZIAŁ DRUGI

Widziadło

Pewnego dnia Wokulskiemu zameldowano odwiedzającego i przedstawiono jako profesora Geista. Człowiek ten zachowywał się jak wariat, był chemikiem, ale w swoich badaniach wyszedł daleko poza tę dziedzinę. Przyszedł po to, aby sprzedać Wokulskiemu materiały wybuchowe albo wyżebrać pieniądze na dalsze badania. Gdy po dwóch godzinach wyszedł, przyszedł po raz drugi, przynosząc ze sobą dziwne próbki. Były wśród nich metal wyglądający jak platyna, ale dwukrotnie od niej cięższy, szkło gęstsze od żelaza, przewodzące prąd, dające się strugać, rozgrzewać i kuć młotem, w końcu sztabka metalu lekkiego jak piórko. Profesor Geist dążył do wynalezienia metalu lżejszego od powietrza, jednak brakowało mu pieniędzy i pomocników.

Wokulskiemu Geist raz wydawał się oszustem, a raz geniuszem. Jeden z interesantów, Jumart, zabrał go na pokaz sztuczek hipnotyzera. Stach doszedł do wniosku, że wszystko na świecie jest oszustwem – rzekome wynalazki Geista, miłość do Izabeli i ona sama. Udał się osobiście do Palmieriego i okazało się, że nie jest podatny na hipnozę, zatem Geist go nie oszukał.

Po wyjeździe Suzina z Paryża otrzymał od Rzeckiego list, w którym stary subiekt prosił go o pomoc w wyjaśnieniu, co stało się z mężem pani Stawskiej. Udał się więc do baronowej, którą polecił mu Suzin i poprosił o wykorzystanie jej szerokich znajomości do poszukiwań Stawskiego. Zapłacił jej więcej niż zażądała.

W ciągu kolejnych dni nudził się i po raz drugi pojechał do Palmieriego, aby upewnić się, czy mogła go zahipnotyzować kobieta i otrzymał odpowiedź twierdzącą. Następnie pojechał do Geista, który mieszkał w starym, zrujnowanym domu. Profesor zaprowadził go do swojego laboratorium pełnego rozmaitych urządzeń. Całe mieszkanie zagracone było rozmaitymi sprzętami i wynalazkami Geista. Wokulski pomyślał, że ten człowiek mógłby być milionerem, a żyje w ubóstwie, ukrywając swoje dzieła dla przyszłej, lepszej ludzkości. Wokulski przez kilka godzin wykonywał próby z metalami wynalezionymi przez Geista i doszedł do wniosku, że nie ma w nich żadnego oszustwa. Geist oświadczył, że zyskał pieniądze ze sprzedaży materiałów wybuchowych, więc na kilka lat ma zabezpieczenie finansowe. Podarował Wokulskiemu próbkę metalu pięć razy lżejszego od wody, którą ten umieścił w specjalnie do tego celu zakupionym złotym medalionie.

Po powrocie do hotelu Stanisław zaczął czytać znalezione w antykwariacie poezje Mickiewicza i uznał, że to one zatruły jego życie sentymentalnymi poglądami na miłość. Rzucił książkę w kąt, a potem zreflektował się i uznał, że to ludzie zatruli poezję, a Mickiewicz był takim samym męczennikiem jak on. Doszedł do wniosku, że nie ma po co wracać do Warszawy i że powinien zostać z Geistem, a do pomocy ściągnąć Ochockiego. Gdy już chciał napisać w listach do Rzeckiego i do Geista o swojej decyzji, dostarczono mu list od prezesowej Zasławskiej, która czyniła mu wyrzuty, że zapomniał o niej i o Izabeli, która rumieni się na dźwięk jego nazwiska. Domagała się jak najszybszego jego przyjazdu do niej. Czytając list, zerwał się od stołu i zażądał rachunku za cały pobyt, a następnie kazał natychmiast odwieźć się na dworzec.

ROZDZIAŁ TRZECI

Człowiek szczęśliwy w miłości

Po powrocie do Warszawy Wokulski zastał kolejny list od prezesowej Zasławskiej, która zapraszała go do siebie na kilka tygodni. Jego interesy kwitły, a majątek mnożył się z dnia na dzień, tak, że trzeba było zatrudnić nowych pracowników. Suzin proponował mu kolejne intratne interesy, a Rzecki wciąż podejrzewał go o udział w spisku politycznym. Cała Warszawa o nim plotkowała.

Już drugiego dnia po powrocie wyjechał z Warszawy do prezesowej. W pociągu dosiadł się do niego baron Dalski, który także jechał do Zasławka. Pokazał Wokulskiemu biżuterię z szafirów, którą kupił w Wiedniu dla swojej narzeczonej – Eweliny Janockiej – wnuczki prezesowej. Stary baron przechwalał się miłością młodziutkiej dziewczyny i zachowywał się jak zakochany młodzieniec. Po wyjściu barona z przedziału Wokulski otworzył okno i zasnął. Obudzono go o dziesiątej następnego dnia, gdy miał wysiadać. Czekając na powóz, rozmawiał z baronem. Dowiedział się, że u prezesowej przebywają liczni goście, w tym Ewelina Janocka, trzydziestoletnia wdowa Kazimiera Wąsowska, kuzynka Eweliny Fela, Julian Ochocki, a od czasu do czasu przyjeżdżają na kilka dni Łęccy.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Wiejskie rozrywki

Jadąc powozem, Wokulski i baron Dalski spotkali drugi wóz, którym jechało rozbawione towarzystwo. Powoził nim Julian Ochocki. Znajdowały się tam m.in. pani Wąsowska, Ewelina Janocka, Kazimierz Starski i Felicja Janocka. Poprosili, aby Wokulski z baronem przesiedli się do nich. W pewnym momencie o mało nie doszło do wypadku, zapobiegł temu Wokulski, który wyskoczył i podparł powóz. Wśród przekomarzań dojechali do Zasławka. Służący zaprowadził Wokulskiego do pałacu i po chwili prezesowa zaprosiła go do stołu.

Wszyscy zjedli śniadanie, po którym prezesowa zaczęła wypytywać Wokulskiego o towarzystwo. Następnie udał się na przechadzkę i spotkał Ochockiego, dołączyła do nich panna Felicja i poszli nad sadzawkę łowić ryby. Po obiedzie całe towarzystwo zgromadziło się w parku. Wokulski niechcący podsłuchał rozmowę Eweliny Janockiej ze Starskim, w którym naprawdę była zakochana. Zrozumiał, że wychodzi ona za mąż za barona wyłącznie dla pieniędzy, stąd na jej twarzy ciągle maluje się smutek.

Następnego dnia pani Wąsowska zaproponowała Wokulskiemu wspólną przejażdżkę konną. Wypróbowywała na nim swe wdzięki, a gdy okazał się niewzruszony, rozzłościła się. Z dalszego ciągu rozmowy wywnioskował, że pani Wąsowska lubi bawić się mężczyznami. Pokłócili się w końcu i Wąsowska zarzuciła mu, że jest nudziarzem. Przed powrotem do domu pogodzili się, a wdowa uznała, że jej towarzysz jest jednak człowiekiem nietuzinkowym.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Pod jednym dachem

W czasie, gdy Wokulski był na przejażdżce z panią Wąsowską, do Zasławka przyjechała Izabela. Domyślając się, że przebywa tam Wokulski, jechała niechętnie. Wiedząc, że Starski nie odziedziczy po prezesowej majątku, a także, że wszystko mu jedno, z kim się ożeni, bo zrobi to wyłącznie dla majątku, również do niego poczuła niechęć. Barona Dalski, który należał do jej ostatnich wielbicieli, sam się wycofał na rzecz Eweliny Janockiej, dlatego wyraziła się kiedyś życzliwie o Wokulskim, a prezesowa to podchwyciła.

Izabela zamierzała przywitać Wokulskiego z najwyższą pogardą, ale poczuła się przykro dotknięta, gdy dowiedziała się, że pojechał na spacer z panią Wąsowską. Ogarnął ją niepokój również wtedy, gdy Felicja Janocka zdradziła, że jest o Wokulskiego zazdrosna. Myślała teraz o nim jako o człowieku, który ma ogromny majątek i szerokie znajomości, którym zachwycali się arystokraci i którego kokietowały kobiety. Gdy w rozmowie z prezesową wyraziła się o nim słowem „kupiec”, staruszka napomniała ją, że to szlachcic o równie dobrym nazwisku jak jej. Powiedziała również wiele gorzkich słów o nie zawsze prawdziwym szlachectwie utytułowanych znajomych, co znowu dało Izabeli do myślenia.

Wokulski wrócił na obiad i zastał w pokoju zgromadzone towarzystwo. Izabela rozmawiała ze Starskim, w którego wzroku dostrzegł ironię i odczuł gniew. Przy obiedzie zaobserwował, że Izabela żartuje ze Starskiego, a ten wymienia spojrzenia z Eweliną Janocką, co go ucieszyło.

Po obiedzie wszyscy udali się do parku, gdzie Wokulski do końca odkrył zdradę Eweliny. W końcu został sam na sam z Izabelą i pogrążyli się w rozmowie na temat Paryża, arystokracji, pracy i znaczenia kobiet. Wieczorem odwiedził go baron i znów rozmawiali o kobietach.

Przez dwa kolejne dni padał deszcz, wiec grano w karty, a damy czytały książki. Gdy się rozpogodziło, towarzystwo wybrało się do lasu na grzyby.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Lasy, ruiny i czasy

W czasie wyprawy do lasu Wokulski miał zły humor, gdyż wydało mu się, że w Izabeli kocha się Ochocki i że przy nim nie ma żadnych szans. Na życzenie towarzystwa opowiedział o swoich wrażeniach z lotu balonem na uwięzi w Paryżu. Ochocki stracił humor, mając pretensje sam do siebie, że zamiast pojechać do Paryża, zmarnował dwa miesiące w Zasławku. Porzucił koszyk i odszedł, a Wokulski znów pozostał sam na sam z Izabelą. Okazało się, że lubi ona Ochockiego, ale uważa, że to najgorszy kandydat na męża. Opowiedziała mu o swoich wyobrażeniach związanych z naturą, potem wspominali, co robili przed rokiem. Na koniec Wokulski zapytał ją wprost, czy to, że o niej myśli, jest dla niej obrazą i przysiągł, że jeżeli tak, to usunie się na zawsze. Izabela przyznała, że każdy ma do tego prawo, on też.

Kolejne dni były dla niego szczęśliwe, każdy bowiem miał jakieś zajęcie, on zaś przebywał nieustannie z panną Izabelą. Spacerowali po polach, przesiadywali na ławce pod starą lipą, pływali łodzią po stawie i karmili łabędzie. Prezesowa przerwała tę sielankę, prosząc o odwiedzenie Zasławia i wyrycie na pamiątkowym kamieniu pod zamkiem słów:

„Na każdym miejscu i o każdej dobie,

Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił,

Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie,

Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił.”

Nazajutrz całe towarzystwo pojechało do Zasławia i nie mógł już być sam na sam z Izabelą, więc stracił humor. Odłączył się od towarzystwa, aby pójść do zamku. Pomoc zaoferował mu miejscowy proboszcz i polecił dwudziestokilkuletniego kowala i stolarza Węgiełka, który miał wykuć napis. Okazało się, że zajmował się stolarką, ale przed rokiem spalił mu się warsztat.

Pod górą zamkową Wokulski zastał już wszystkich, zeszła do niego Izabela, która chciała obejrzeć z nim ruiny zamku. Węgiełek opowiedział im legendę o potoku, w którego dnie znajdowała się dziura zatkana ogromnym kamieniem. Prowadziła ona do podziemi wypełnionych skarbami, gdzie spoczywała piękna panna ze złotą szpilką wbitą w głowę. Nie ocknie się, dopóki ktoś nie wyjmie jej tej szpilki. Ten, kto to zrobi, będzie również musiał się z nią ożenić. Jest to przedsięwzięcie niebezpieczne, ponieważ panny i skarbów pilnują rozmaite straszydła. Kamień sam dwa razy w roku odsuwał się i ukazywał skarby w otchłani – na Wielkanoc i w św. Jana. Pewnego razu poszedł tam młody kowal z Zasławia i odkąd ujrzał pannę, nie mógł o niczym innym myśleć. Wrócił nad potok w św. Jana i z siekierą w ręku skoczył w otchłań. Potwory otoczyły go, ale nie śmiały mu nic zrobić, bo widziały, że to człowiek odważny. Gdy wyjął do połowy szpilkę z głowy dziewczyny, jęknęła z bólu, a wtedy kowal się przestraszył i bestie go zabiły. Panna została na wpół rozbudzona i do dziś czasem słychać jej płacz, a na kamieniach zostały ślady krwi kowala. Potok zaś wysechł i nikt już dzisiaj nie wie, gdzie znajduje się wejście do podziemi. Izabela zapytała Wokulskiego, jakie słowa mają być wyryte na kamieniu, a on podał jej zapisaną kartkę. Oboje wzruszyli się głęboko. Wrócili do pozostałych i razem z nimi zjedli obiad.

Wracali już o zmroku i gdy Ochocki zapalał papierosa, Wokulskiemu wydało się, że zobaczył w świetle zapałki coś niepokojącego.

Nazajutrz okazało się, że panna Łęcka musi wyjechać na prośbę hrabiny Karolowej, u której miała spędzić kolejny miesiąc. Wokulski zapytał, czy po tym czasie będzie mu wolno ją odwiedzić i wyznał jej ogrom swojej miłości oraz wyrzeczeń, jakie dla niej poniósł. Obiecał, że jeśli sobie tego nie życzy, to zniknie z jej oczu, ale nie powiedziała nic, więc uznał to za przychylność.

Po odjeździe Izabeli nie mógł znaleźć sobie miejsca. Dostrzegł też, że pozostali również są bez humoru. Prezesowa zaprosiła go do rozmowy, podczas której nazwała kobiety niepotrafiące docenić miłości głupimi pannami i lalkami.

Wieczorem odwiedził go baron, któremu zaczęło się wydawać, że wszystkie kobiety, nie wyłączając jego narzeczonej, niekiedy zwodzą mężczyzn i pozwalają się bałamucić intrygantom. Wokulski długo nie mógł zasnąć, w końcu doszedł do wniosku, że jeżeli Izabela go nie pokocha, wyjedzie do Geista.

Następnego dnia wyjechał na konną przejażdżkę, śladami spacerów z Izabelą i pogrążył się w rozmyślaniach, a po pewnym czasie dogoniła go pani Wąsowska, która zaczęła go pouczać co do współczesnych kobiet. Stracił humor i po powrocie odradził prezesowej budowę cukrowni, a następnie oznajmił, że nazajutrz wyjeżdża, wstępując tylko po drodze do Zasławia. Staruszka zaprosiła go w odwiedziny, gdy będzie w Warszawie. Pożegnał się jeszcze z Ochockim i zaprosił go do siebie.

Nazajutrz wyjechał do Zasławia, gdzie zastał już wyryty przez Węgiełka w kamieniu czterowiersz. Zabrał stolarza ze sobą do Warszawy.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Pamiętnik starego subiekta

Jest rok 1879. Rzecki rozważa sytuację polityczną Austrii, Bośni, Macedonii i Anglii, a także rozmyśla o wybuchu epidemii dżumy w okolicy Astrachania. Wspomina o tym, że w październiku Jan Matejko skończył malować „Bitwę pod Grunwaldem”. Pisze także o baronowej, która nie cierpi Stawskiej, sadząc, że wszyscy się w niej kochają, w tym jej mąż.

Pan Ignacy bywał u Pani Heleny dość często. Opiekował się kamienicą pod nieobecność Wokulskiego i zawiadomił kobiety, że na razie nie ma żadnych informacji o losach zaginionego Ludwika. Gdy w końcu pojawiła się nadzieja, że niebawem sprawa Stawskiego się rozstrzygnie, Rzecki wyraził nadzieję, że może nie żyje. Po powrocie Stacha pojechali razem do kamienicy, która została wyremontowana i odwiedzili panią Stawską. Wokulski opowiedział, że Ludwik Stawski przed dwoma laty przebywał w Nowym Jorku, później przeniósł się do Londynu pod przybranym nazwiskiem.

Po tej wizycie Wokulski otrzymał list, w którym anonimowa osoba zarzucała mu, że hańbi się schadzkami z kobietą źle się prowadzącą, która jest Helena Stawska. Nazywała również Rzeckiego starym rozpustnikiem, który uwodzi kochankę Wokulskiego i okrada go z dochodów z kamienicy. Przyjaciele od razu domyślili się, że autorką listu jest baronowa. Wkrótce pojawił się u Stacha adwokat Krzeszowskiej i usiłował skłonić go do sprzedaży kamienicy za niską cenę, po czym został bezceremonialnie wyrzucony za drzwi.

Wieczorem Rzecki wyszedł na piwo i spotkał się z radcą Węgrowiczem oraz ajentem Szprotem, którzy plotkowali, że Wokulski sprzedaje sklep i że robi to dla panny Łęckiej, z którą chce się żenić, aby nie mówiono o niej, że wyszła za kupca. Rzecki zrobił awanturę i zagroził pojedynkiem, w końcu wyszedł obrażony, z postanowieniem, że nigdy już nie pójdzie do tego szynku.

Gdy Wokulski oświadczył mu w rozmowie, że może sprzedać sklep, kiedy mu się spodoba i ożenić się, z kim zechce, pan Ignacy przyznał mu rację i znów poszedł na piwo, aby przeprosić się z kolegami.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Pamiętnik starego subiekta

Pewnego wieczoru Rzecki udał się do pani Stawskiej i jej matki. Okazało się, że wcześniej złożyła im wizytę nieustannie je szpiegująca baronowa Krzeszowska. Prosiła panią Stawską o pomoc w uporządkowaniu jej gospodarstwa, ponieważ spodziewa się, że niebawem wróci do niej jej mąż. Od tego czasu pani Stawska bywała codziennie u baronowej, która żaliła jej się na męża i jego rodzinę. W pokoiku po zmarłej córce Krzeszowskich pani Helena cerowała koronki i jedwabie baronowej, która pewnego razu zaproponowała, aby zabierała do niej córeczkę. Helunia zobaczyła tam piękną lalkę po zmarłej córce Krzeszowskiej i odtąd marzyła o takiej samej.

Baronowej udało się kupić od Wokulskiego kamienicę za sto tysięcy rubli, jednak chodziła rozdrażniona i zła. Natychmiast podniosła wszystkim czynsz i wypowiedziała pracę Wirskiemu.

Starska przyszła do sklepu po lalkę dla Heluni, gdy uzbierała wystarczającą sumę pieniędzy. Rzecki z Wokulskim wmówili jej, że jest to towar wybrakowany i sprzedali lalkę za symboliczna kwotę. W przeddzień Wigilii okazało się, że baronowej zginęła lalka po zmarłej córce, a oskarżenie o kradzież padło na Stawską. Kobieta załamała się, bo skutkiem tych pomówień straciła lekcje, z których się utrzymywała. Rzecki nie umiał pocieszyć kobiet, ale Wokulski zaproponował pani Stawskiej posadę kasjerki w sklepie, którego właściciel zmarł, a majątek należał do Wokulskiego. Ponieważ baronowa wyrzuciła Stawską z kamienicy, Wirski znalazł jej wygodne mieszkanie z ogródkiem.

Wokulski opłacił adwokata, który przybył z nim na rozprawę z powództwa Krzeszowskiej. Najpierw odbyła się rozprawa przeciwko studentom, których nowa właścicielka chciała usunąć z kamienicy. Sędzia zarządził eksmisję i zapłatę zaległego komornego. Między rozprawami zaprosił Stacha na śniadanie. W czasie rozprawy Wokulski wykazał, że lalka została kupiona u niego, ponieważ wewnątrz znajdowała się metka z jego nazwiskiem. Okazało się, że lalkę baronowej niechcący stłukła służąca, a pani Stawska została uniewinniona i pouczona, że może wystąpić z oskarżeniem przeciwko Krzeszowskiej o zniesławienie.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Pamiętnik starego subiekta

Pan Ignacy wyraża nadzieję, że Wokulski ożeni się ze Stawską i będą szczęśliwi, a Napoleon IV zaprowadzi porządek na świecie. Zauważa również zmianę w zachowaniu subiektów w stosunku do Szlangbauma, a w czasie pobytu w restauracji z ajentem Szprotem i radcą Węgrowiczem słyszy plotkę, że Wokulski sprzedaje sklep Żydom. W nocy przyśniło mu się, że Żydzi naprawdę kupili sklep, a on musi zarabiać na życie żebrząc z katarynką.

Od doktora Szumana dowiedział się, że Wokulski zabezpieczył go, zapisując mu 20 000 rubli. Rozmawiali także o miłości Wokulskiego do Łęckiej, która jest piękna, ale rozpieszczona i bezduszna. Rzecki zadeklarował doktorowi chęć ożenienia Stacha z panią Stawską.

Rozmawiając z Wokulskim, Rzecki przekonał się, że rzeczywiście nosi się on z zamiarem sprzedaży sklepu Szlangbaumowi. Nazajutrz obaj udali się na herbatę do pani Stawskiej – Stach zrobił to zamiast pójścia na bal do księcia, który upokorzył go zbyt późnym zaproszeniem.

Po powrocie Rzecki przyłapał Wokulskiego na tym, że jeszcze gdzieś pojechał. Okazało się, że stał pod drzewem przy kamienicy księcia i patrzył w oświetlone okna. Pan Ignacy postanowił za wszelką cenę ożenić go z panią Heleną i na drugi dzień rozmawiał o tym z panią Misiewiczową. Od Wirskiego dowiedział się, jak przebiegała eksmisja studentów z kamienicy Krzeszowskiej, po której baronowa poprosiła męża o powrót. Odwiedziła również panią Stawską i pogodziła się z obiema kobietami.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Damy i kobiety

Dom Łęckich znowu ożył i zaczęły w nim bywać tłumy odwiedzających. Izabela była pewna, że to z jej powodu. Gdy jedna z dam uczyniła aluzję do jej wieku (25 lat), Łęcka zastanowiła się, czy przyczyną jej nagłego powodzenia nie jest Wokulski. Myślała o nim wówczas, że jest despotą i tyranem. Tymczasem on wciąż rozmyślał o niej, a gdy widział jej kokieteryjne spojrzenia kierowane ku innym mężczyznom, wydawało mu się, że jest inna niż to sobie wyobrażał. Izabela natomiast, pomimo złości, uważała, że jest on i tak lepszy od jej pozostałych adoratorów. Najgorętszym orędownikiem Wokulskiego stał się książę, który – mimo obrazy z powodu odrzucenia jego zaproszenia na bal – dowiedział się o Stanisławie wielu pozytywnych rzeczy. Chwalili go Żydzi, szlachta, kupcy, fabrykanci, bankierzy, a nawet zakonnice. Książę zarekomendował go Izabeli jako najlepszego kandydata na męża i ostatecznie zdecydowała się za niego wyjść. W rozmowie z panią Wąsowską wyjawiła jej wszystkie swoje motywacje i rachuby. Wąsowska odpowiedziała jej, że prezesowa Zasławska przewidziała wyrachowanie Izabeli, jej zabawę Wokulskim i fakt, że doceni go, gdy będzie już za późno. Staruszka dodała, że zostało jej już niewiele życia, a umierający widzą wszystko jaśniej.

Wokulski zaczął bywać u Łęckich coraz częściej, pan Tomasz witał go z czułością, a od Izabeli dowiedział się, że prezesowa jest umierająca. Ile razy myślał o ukochanej, tyle razy dochodził do wniosku, że nie potrafi jej zrozumieć. Gdy gryzły go nieprzyjemne myśli, oddawał się pracy albo odwiedzał panią Stawską. Odkrył, że jest ona pozbawiona choćby cienia egoizmu i wydała my się niemal święta. Ona sama uważała go za najbardziej nadzwyczajnego człowieka, jaki kiedykolwiek chodził po świecie, a po procesie o lalkę musiała wreszcie przyznać sama przed sobą, że jego osoba bardzo ją obchodzi, czuła się jednak już niezdolna do miłości. Mimo to odnosiła wrażenie, że zabrał jej całą duszę. Tymczasem do Rzeckiego dotarła plotka, którą przekazał mu Henryk Szlangbaum, głosząca, że pani Stawska została utrzymanką Wokulskiego.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

W jaki sposób zaczynają się otwierać oczy

Rzecki ponownie rozmawiał z doktorem Szumanem o Wokulskim. Szuman uważał Stacha za nieuleczalnego marzyciela, który zmierza do katastrofy. On sam postanowił wreszcie zacząć dorabiać się majątku, by nie zostawać w tyle. Rzecki ledwo powstrzymywał się od zrobienia doktorowi awantury. Chciał rozmawiać o miłości Stawskiej do Wokulskiego, ale Szuman go zbył.

Panna Izabela udzielała się w czasie Wielkiego Postu charytatywnie, chadzała na koncerty i grała w żywych obrazach, odbierała hołdy adoratorów i pozwalała plotkować o sobie oraz panu Szastalskim, który dla niej chciał się zabić. Wokulski obserwował to wszystko i nic nie rozumiał. W rozmowie z Izabelą wyraził się niepochlebnie o skrzypku Molinarim, co spowodowało, że się obraziła. Poprosiła go o ułatwienie jej poznania wirtuoza, ale Wokulski, przekonawszy się, że to płytki blagier, postanowił niczego jej nie ułatwiać.

W domu zastał Węgiełka, który przeszedł operację i nieco zmizerniał. Poprosił Stacha o zgodę na powrót do Zasławia i opowiedział, jak Marianna („magdalenka”) pielęgnowała go w chorobie (wynajmował bowiem pokój u Wysockich). Poprosił o zgodę na ożenek z nią, a Wokulski obiecał dać dziewczynie posag.

Pod koniec marca znalazł się na raucie u państwa Rzeżuchowskich, którzy zaprosili Molinariego. Zaobserwował przy tym ogromne uwielbienie dam dla muzyka, a Izabela była nim tak zajęta, że nawet nie zauważyła Wokulskiego.

Pani Wąsowska z Ochockim zauważyli, jak bardzo Stach był zdenerwowany. Molinari zrobił w towarzystwie ostatecznie złe wrażenie i Łęcka pożegnała go chłodno, ale nie mogła przestać o nim myśleć. Po tygodniu jednak o nim zapomniała. Wokulski tymczasem zaczął bywać codziennie wieczorem u pani Stawskiej, co uszczęśliwiło Rzeckiego. Jednak w ciągu dnia Stach najczęściej popadał w apatię. Przygnębienie minęło, gdy spotkał panią Wąsowską, która czyniła mu wyrzuty z powodu opuszczenia Izabeli. Natychmiast pojechał do Łęckich, przeprosił ukochaną, a ona pozwoliła mu mieć nadzieję. W zamian podarował jej złoty medalion z ukrytą wewnątrz blaszką metalu podarowaną mu przez Geista, wyjaśniając, że w ten sposób składa w jej ręce swoją przyszłość. Gdy pochwalił się Rzeckiemu, że jest narzeczonym Łęckiej, pan Ignacy pobladł i poinformował go, iż Ludwik Stawski odnalazł się żywy, mieszka w Algierze pod przybranym nazwiskiem Ernesta Waltera i handluje winem. Pani Stawska zupełnie się załamała i postanowiła wyjechać z Warszawy.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Pogodzeni małżonkowie

Około połowy kwietnia baron Krzeszowski wrócił do żony i pogodzili się. Od tej pory skończyły się procesy baronowej z lokatorami, a do pani Stawskiej kazała wysłać przeprosiny i ogromny bukiet kwiatów. Pospłacała długi męża.

W lipcu, gdy sklep Wokulskiego miał przejąć Henryk Szlangbaum, Rzecki poprosił barona o uregulowanie długów. Baronowa odpowiedziała mu bardzo niegrzecznie, zarzucając mu oszustwa, m.in. przy kupnie klaczy. Przy okazji wyjaśniania tej sprawy wydało się, że oszustem był Maruszewicz. Baron przeprosił i obiecał oczyścić Wokulskiego z pomówień. Udał się do niego z przeprosinami osobiście. Nazwał go przy tym „kuzynem” i poprosił o wskazanie sposobu na szybkie wzbogacenie się.

Po wyjściu barona wszedł Maruszewicz i oznajmił, że zamierza się zabić, ponieważ Wokulski chce odebrać mu honor. Stach wyjął z biurka dokumenty stanowiące dowód jego oszustwa i podarł je, a Maruszewicz podziękował mu na kolanach. Wokulski przepowiedział mu, że kiedyś skończy w więzieniu i kazał mu wyjść.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Tempus fugit, aeternitas manet

Plotki o sprawie Maruszewicza rozeszły się po Warszawie i wszyscy przyznawali, że Wokulski postąpił szlachetnie, ale nie po męsku. Tymczasem on, odkąd Izabela przyjęła jego oświadczyny, odczuwał potrzebę robienia dobrych uczynków. Wyprawił huczne wesele Węgiełkowi i trzymał do chrztu córkę furmana Wysockiego, który dał jej na imię Izabela. Podarował im na poczet posagu dziecka 500 rubli. Planował kupić pod Warszawą ziemię, wybudować tam willę i nazwać posiadłość Izabellinem. Czasami przypominała mu się pani Stawska, której przyszłość również postanowił zabezpieczyć.

Pewnego dnia otrzymał wiadomość o śmierci prezesowej Zasławskiej, na pogrzeb jednak nie pojechał, bo nie mógł znieść myśli o rozstaniu z Izabelą choćby na parę dni.

W maju pan Tomasz Łęcki poprosił go o wspólny wyjazd do Krakowa, do chorej siostry Hortensji. Wokulski zamówił osobny wagon salonowy. Na dworcu okazało się, że jedzie z nimi Starski, namówiony przez Izabelę. W pociągu usiadł koło niej i rozpoczął rozmowę, coraz częściej przechodząc na język angielski. Wokulski jednym uchem słuchał opowiadań Łęckiego, a drugim ułowił kilka zdań wypowiedzianych po angielsku, które go zainteresowały. W oknie ujrzał odbicie Izabeli i Starskiego, którzy siedzieli bardzo blisko siebie, oboje zarumienieni. Rozmawiali o nim, wyrażając się w sposób niepochlebny. Izabela na początku troszkę go broniła, z dalszej rozmowy jednak wynikało, że panna Łęcka zgubiła ofiarowany jej medalion z próbką metalu w czasie miłosnych igraszek ze Starskim. Oboje rozmawiali lekkim tonem, aby zwieść Wokulskiego, on jednak wszystko rozumiał. Przestał słuchać dalszego ciągu, zachciało mu się płakać. Odczuł chęć wyskoczenia oknem. Wytrzymał do najbliższej stacji w Skierniewicach i wybiegł z wagonu. Poprosił nadkonduktora, aby za chwilę podszedł do wagonu z jakimś papierem i oznajmił, że jest telegram do pana Wokulskiego. Tak też się stało i Stanisław oświadczył, że musi natychmiast wracać do Warszawy. Rzucił parę szyderczych zdań Starskiemu, a potem pożegnał się z Izabelą po angielsku.

Gdy pociąg odjechał, Wokulski błąkał się bez celu, rozmyślając o zgubnej sile romantycznej poezji, która idealizowała miłość i kobiety. Minęła druga w nocy, a on wciąż miał w głowie zamęt. W pewnym momencie zobaczył światła nadjeżdżającego pociągu, przypomniał sobie Izabelę ze Starskim i ogarnął go taki ból, że zapragnął śmierci. Położył się na torach w oczekiwaniu na lokomotywę, ale w ostatniej chwili gwałtowne szarpnięcie strąciło go z szyn. Gdy wstał, powalił na ziemię człowieka, który go uratował i nazwał go podłym. Okazało się, że był to dróżnik Wysocki, brat furmana. Wokulski zaniósł się płaczem, a Wysocki kazał mu pokładać nadzieję w Bogu. W końcu Stanisław podniósł się, dał dróżnikowi trochę pieniędzy, zakazał mówić komukolwiek o tym, co się wydarzyło, a na koniec zabronił ratować ludzi, którzy chcą stanąć ze swoją krzywdą przed Bogiem.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Pamiętnik starego subiekta

Rzecki opisuje sytuację polityczną i zastanawia się, czy nie wybuchnie wojna. Narzeka również na coraz słabsze zdrowie i brak apetytu. Czuje się zmęczony, od dwudziestu lat nie wyjeżdżał z Warszawy. Stracił nieco serce do pracy w sklepie, odkąd jego właścicielem został Szlangbaum. Zaczął myśleć o podróży na Węgry, a Wirski wyrobił mu nawet paszport.

Tymczasem do kamienicy Krzeszowskich podstępem znów wprowadzili się studenci, którzy tym razem dokuczali Maruszewiczowi. Rzecki uznał to za sprawiedliwe, gdyż w ten sposób baronowa została ukarana za złośliwość i mściwość, a Maruszewicz za intrygi i nieuczciwość.

Zauważył również zmianę w Wokulskim, który wrócił w maju z podróży do Krakowa nie po miesiącu, ale na drugi dzień i odtąd nie wychodził z domu, leżąc całymi dniami w łóżku. Przestał przyjmować gości, a doktor Szuman przeprowadził własne dochodzenie i dowiedział się, że Stach wysiadł z pociągu w Skierniewicach, potem zniknął, a nad ranem pojawił się wybrudzony ziemią i półprzytomny. Wszyscy myśleli, że upił się i zasnął w polu. To wyjaśnienie nie przekonało ani Rzeckiego, ani Szumana. Doktor podejrzewał, że Wokulski rozstał się z Łęcką, a pan Ignacy, że dostał telegram od Suzina.

W końcu coraz więcej osób zaczęło mówić o rozstaniu Stanisława z Izabelą i nawet pani Stawska odwiedziła Warszawę i wypytywała o jego stan.

W końcu Rzecki postanowił wyjechać. Kupił bilet do Krakowa, pojechał na Dworzec Warszawsko-Wiedeński, ale tuż przed odjazdem wyskoczył z wagonu, gdyż doszedł do wniosku, że nie jest w stanie rozstać się z Warszawą i sklepem.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Dusza w letargu

Wokulski przypominał sobie swój powrót ze Skierniewic do Warszawy. Ledwo zdołał policzyć osoby w przedziale, a razem z nim było wszystkich czworo. Nie pamiętał, jak dojechał, jak dotarł do domu i kto zajął się jego bagażami. Od razu położył się spać, później obudził się, zjadł coś i znowu spał, aż stracił rachubę czasu. Czuł w sobie pustkę, było mu wszystko jedno, czy jest dzień, czy noc. Kilka razy próbował go zbadać doktor Szuman.

Po okresie apatii przyszedł czas na ból, a przed oczami nieustannie przesuwały mu się obrazy kobiecej sylwetki w objęciach mężczyzny. W końcu powoli zapragnął uwolnić się od cierpienia. Zaczął spacerować po mieszkaniu, przypominać sobie tabliczkę mnożenia w obawie przed utratą rozumu. Oglądał ilustracje w książkach, później przerzucił się na czytanie. Ukojenie przyniosło mu całkowite odrzucenie literatury polskiej na rzecz obcej. Gdy przyniesiono mu gruby list z Paryża, nie przeczytał go, ale przypomniał sobie Geista.

Na początku czerwca odwiedził go Szlangbaum i zaproponował interes, ale Wokulski zapowiedział wycofanie wszystkich pieniędzy. W końcu otworzył zapomniany list z Paryża. Okazało się, że jego autorką była ustosunkowana baronowa, która przysłała mu dokumenty poświadczające śmierć Ludwika Stawskiego zmarłego w Algierze. Przypomniał sobie, że pani Stawska go kochała i doszedł do wniosku, że mogła cierpieć tak samo jak on z powodu Izabeli. Uznał, że świat jest okrutny i niesprawiedliwy. Wrócił do czytania, tym razem książek podróżniczych. Gdy kolejny raz odwiedził go Szuman, rozmawiali o narastających nastrojach antysemickich. Znużyło go to i wrócił do marzeń o laboratorium Geista.

Kilka dni później odwiedził go Rzecki. Przyszedł o lasce i bardzo zmęczył się wejściem na pierwsze piętro. Przyniósł nowinę, że Patkiewicz, Maleski i Klejn zostali aresztowani za dokuczanie Maruszewiczowi. Przyszedł zaniepokojony plotkami o opuszczeniu spółki przez Wokulskiego, a ten potwierdził. Pokazał Ignacemu dokumenty od baronowej z Paryża, ten natomiast kazał mu natychmiast ożenić się z panią Stawską. Wokulski odparł, że nie może już nikogo uszczęśliwić, lecz co najwyżej zranić.

Po wyjściu przyjaciela Stach zaczął zastanawiać się nad wyborem między Paryżem a Warszawą. Po raz kolejny odwiedził do Szuman, który zaczął rozważać ewentualność ożenku z dowolną kobietą, aby zabawić się jej miłością i zaobserwować, w jaki sposób będzie chciała go oszukać albo się zemścić. Przez kolejne dni Stach niczego już nie czytał, dużo rozmyślał i korespondował z Suzinem. Odczuł wstręt do handlu i spółek. Z obojętnością przyjmował interesantów, którym oznajmiał, że wycofuje się z wszystkich interesów. Nie pomogła nawet interwencja księcia. Jego miejsce w spółce zajął Henryk Szlangbaum.

Pewnego razu odwiedził go Węgiełek i zwierzył mu się, że jest zazdrosny o Marię, bo spotkali w Zasławiu jej dawnego gacha – Starskiego. Stolarz nazwał wtedy żonę świnią, a teraz wciąż czuje gniew i żal. Wokulski wyszedł, niczego mu nie powiedziawszy. Myślał o tym, co usłyszał od Węgiełka o Starskim i o baronowej Dalskiej, którzy trzymali się za ręce i śmiali się nad pamiątkowym kamieniem.

Tydzień później odwiedził go Ochocki. Przywiózł nowinę, że baron Dalski rozwodzi się z żoną i pojedynkował się ze Starskim, w wyniku czego został ranny w żebra. W akcie zemsty na Ewelinie baron zmienił testament i przeznaczył swoje pieniądze na założenie pracowni technologicznej, o której marzył Ochocki. Ten jednak wolał wyjechać za granicę, aby tam pracować naukowo. Wokulski zaproponował mu wyjazd do Geista.

Po wyjściu Ochockiego udał się do sklepów, zakupił naczynia, narzędzia, materiały i precyzyjną wagę, a na drugi dzień zabrał się za eksperymentowanie i doświadczenia.

Pewnego razu wybrał się do Łazienek, gdzie przypomniała mu się Izabela i uciekł stamtąd, a w nocy śnił o niej. Przez cały kolejny dzień rozmyślał nad celem dalszego życia. Kusiła go myśl o pracy z Geistem, ale odczuwał całkowity brak energii. Znowu pogrążył się w apatii.

Pewnego dnia otrzymał list od pani Wąsowskiej, która przebywała w Warszawie i poprosiła go o spotkanie. Pojechał więc, a piękna wdowa oznajmiła mu stanowczo, że powinien odpocząć poza miastem i zaprasza go do siebie. Stanęła w obronie Eweliny Dalskiej i orzekła, że baron zhańbił ją rozwodem, a jej romans ze Starskim był tylko niewinnym flirtem. Wokulski nie zgodził się z nią, stanął w obronie barona, prawdziwej miłości i uczciwości. Pokłócili się, a pani Wąsowska wspomniała na koniec, że Izabela jest gotowa mu przebaczyć. Wokulski roześmiał się szyderczo i odkrył, że ta historia świadcząca o przewrotności panny Łęckiej sprawiła, że nagle poczuł się całkowicie wolny od uczucia do niej. Poczuł się szczęśliwy i wyszedł.

W drodze do domu spostrzegł, że podobają mu się inne kobiety. Spotkał Szumana, który ucieszył się z jego nareszcie zdrowego wyglądu. W domu odwiedził ich Ochocki i przez chwilę rozmawiali o złym stanie zdrowia Rzeckiego. Gdy doktor Szuman wyszedł, Wokulski zaproponował Ochockiemu pożyczkę, aby mógł wyjechać za granicę i pracować naukowo.

Po upływie dwóch dni Wokulski pojechał na spacer do Łazienek z panią Wąsowską, która dała mu list napisany do niej przez Izabelę. Łęcka donosiła w nim, że czuje się znudzona, a jej ojciec jest coraz słabszy i wciąż robi jej wymówki z powodu Wokulskiego. Bywa co kilka dni w Zasławiu, bo ciągnie ją do ruin zamku. Oświadczył się o nią jej ojcu marszałek, a ona czuje się nieszczęśliwa.

Wokulski zmiął list i doszedł do wniosku, że wciąż kocha Izabelę. Zaczął poważnie zastanawiać się nad wyjazdem na stałe do Paryża. Pani Wąsowska zaprosiła go do siebie po raz kolejny, aby poradzić się w sprawie zakupu franków przed wyjazdem za granicę. Poruszyła również kwestię Izabeli.

Od pani Wąsowskiej Wokulski pojechał do Rzeckiego, który był już bardzo mizerny i słaby. Stach powiadomił Ignacego, że wyjeżdża do Moskwy, a potem gdzieś dalej, choć jeszcze nie wie, co zdecyduje.

Kilka dni później po Warszawie rozeszła się wieść, że Wokulski wyjechał nagle i na zawsze.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Pamiętnik starego subiekta

Rzecki pisze o wydarzeniach politycznych i o swoim coraz słabszym zdrowiu. Opisuje także urodziny Szlangbauma obchodzone hucznie w sklepie. Dziwi się odmianie baronowej Krzeszowskiej, która ofiarowała 200 rubli na przytułek i pisano o tym w gazecie. Opisuje narastające w Warszawie nastroje antysemickie i nagły wyjazd Wokulskiego do Moskwy. Wspomina o zaręczynach Mraczewskiego z panią Stawską.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

…?...

Doktor Szuman zdiagnozował u Rzeckiego chorobę serca. Pan Ignacy nie miał już wielu zajęć w sklepie i najczęściej rozmyślał o tym, gdzie jest i co robi Wokulski. Pewnego dnia odwiedzili go Radca Węgrowicz i ajent Szprot, którzy przynieśli trzy kufle i kosz pełen butelek z piwem. Radca pochwalił się, że wygrał zakład o bankructwo Wokulskiego. Rzecki oburzył się i stanął w obronie przyjaciela.

Niespodziewanie przybył doktor Szuman, przepędził kolegów pana Ignacego i kazał wyrzucić alkohol. Przyniósł wiadomość, że całe miasto mówi o Wokulskim jako o bankrucie, a sam nazwał go półgłówkiem.

Po jego wyjściu Rzecki wpadł w bardzo zły humor. Trapiły go złe przeczucia. We wrześniu odwiedził go Ochocki i przyniósł nowinę o śmierci pana Tomasza Łęckiego. Zmarł na apopleksję spowodowaną zerwaniem zaręczyn przez marszałka, który odkrył romans Izabeli z pewnym młodym inżynierem. Zapytał o Wokulskiego i uzyskał odpowiedź, że wyjechał do Indii, Chin i Ameryki. Wspólnie zastanawiali się nad jego dalszymi losami, a potem się pożegnali. Ochocki wyjeżdżał do Petersburga, aby dopilnować testamentu prezesowej Zasławskiej, który chciała obalić niezadowolona część rodziny.

Następnego dnia Rzecki poczuł się lepiej, wrócił mu apetyt, zaczął wychodzić z domu. Pewnego dnia został wezwany do rejenta, który okazał mu testament sporządzony przez Wokulskiego, w którym prosił on, aby obdarowani przyjęli pieniądze od niego jak od zmarłego.

Doktor Szuman dowiadywał się w Paryżu o Geista, okazało się jednak, że został on uznany za wariata, więc Wokulski raczej u niego się nie zatrzymał.

Rzecki zaobserwował, że w sklepie zaszły zmiany na gorsze. Towary były marnej jakości, a nowi inkasenci dopuszczali się malwersacji.

Pewnego dnia odwiedził pana Ignacego doktor Szuman, który odkrył prawdę o próbie samobójczej Stacha pod Skierniewicami.

Przyszedł także list zaadresowany do Wokulskiego, w którym Węgiełek pisał o wybuchu w ruinach zamku w dniu, w którym Stach tam przebywał. Zamek rozpadł się tak, że została tylko jedna ściana, a Węgiełek przez cały dzień przeszukiwał gruzy w obawie, że mógł tam być Wokulski. Rzecki przekazał tę informacje Szumanowi, który uznał, że Stach popełnił samobójstwo w Zasławiu. Pan Ignacy miał na ten temat inną teorię – że Wokulski chciał tylko zniszczyć miejsce, które przypominało mu szczęśliwe chwile przeżyte z Izabelą.

W sobotę wieczorem Rzecki poszedł do sklepu, gdzie okazało się, że jednemu z subiektów zlecono pilnowanie sklepu. Rzecki zdenerwował się posądzeniem o kradzież i wzburzony wrócił do swojego mieszkania. Nazajutrz napisał listy do pani Stawskiej i do Lisieckiego, proponując im wspólne założenie sklepu. Gdy kończył pisać, poczuł się źle i położył się na szezlongu. Gdy w porze obiadowej przyszedł jego służący Kazimierz, Rzecki już nie żył.

W tym samym czasie doktora Szumana odwiedził Julian Ochocki, który wrócił z Petersburga i przekazał mu nowinę, że Izabela wstępuje do klasztoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz