29 listopada 2020 r. przypada 190 rocznica wybuchu powstania listopadowego – największego zrywu narodowowyzwoleńczego w XIX wieku. Literatura polska poświęciła mu wiele miejsca. Dziś z tej okazji przypomnienie Reduty Ordona Adama Mickiewicza. Zapraszamy również do obejrzenia wirtualnej gazetki poświęconej powstaniu listopadowemu znajdującej się na stronie internetowej szkoły pod tym linkiem.
Adam Mickiewicz, Reduta
Ordona
Nam strzelać nie kazano.
— Wstąpiłem na działo
I spojrzałem na pole; dwieście armat grzmiało.
Artyleryji ruskiéj
ciągną się szeregi,
Prosto, długo, daleko,
jako morza brzegi;
I widziałem ich wodza; —
przybiegł, mieczem skinął
I jak ptak jedno
skrzydło wojska swego zwinął.
Wylewa się spod skrzydła
ściśniona piechota
Długą, czarną kolumną,
jako lawa błota,
Nasypana iskrami
bagnetów. Jak sępy,
Czarne chorągwie na
śmierć prowadzą zastępy.
Przeciw nim sterczy biała, wąska, zaostrzona,
Jak głaz, bodzący morze,
reduta Ordona.
Sześć tylko miała
harmat. Wciąż dymią i świecą;
I nie tyle prędkich słów
gniewne usta miecą,
Nie tyle przejdzie uczuć
przez duszę w rozpaczy,
Ile z tych dział leciało
bomb, kul i kartaczy.
Patrz, tam granat w sam
środek kolumny się nurza,
Jak w fale bryła lawy,
pułk dymem zachmurza;
Pęka śród dymu granat,
szyk pod niebo leci
I ogromna łysina śród
kolumny świeci.
Tam kula, lecąc, z dala grozi, szumi, wyje,
Ryczy, jak byk przed
bitwą, miota się, grunt ryje; —
Już dopadła; jak boa
śród kolumn się zwija,
Pali piersią, rwie
zębem, oddechem zabija.
Najstraszniejszéj nie
widać, lecz słychać po dźwięku,
Po waleniu się trupów,
po ranionych jęku:
Gdy kolumnę od końca do
końca przewierci,
Jak gdyby środkiem
wojska przeszedł anioł śmierci.
Gdzież jest król, co na rzezie tłumy te wyprawia?
Czy dzieli ich odwagę,
czy pierś sam nadstawia?
Nie, on siedzi o pięćset
mil na swéj stolicy,
Król wielki, samowładnik
świata połowicy.
Zmarszczył brwi, — i
tysiące kibitek
wnet leci;
Podpisał, — tysiąc matek
opłakuje dzieci;
Skinął, — padają knuty od Niemna
do Chiwy.
Mocarzu, jak Bóg silny,
jak szatan złośliwy!
Gdy Turków za Bałkanem twoje straszą spiże,
Gdy poselstwo paryskie
twoje stopy liże:
Warszawa jedna twojéj
mocy się urąga,
Podnosi na cię rękę i
koronę ściąga,
Koronę Kazimierzów,
Chrobrych z twojéj głowy,
Boś ją ukradł i
skrwawił, synu Wasilowy!
Car dziwi się — ze strachu drżą Petersburczany,
Car gniewa się — ze
strachu mrą jego dworzany;
Ale sypią się wojska,
których Bóg i wiara
Jest Car. — Car gniewny:
umrzem, rozweselim Cara!
Posłany wódz kaukaski z siłami pół-świata,
Wierny, czynny i sprawny
— jak knut w ręku kata.
Ura! ura! Patrz, blisko reduty, już w rowy
Walą się, na faszynę
kładąc swe tułowy;
Już czernią się na
białych palisadach wałów.
Jeszcze reduta w środku,
jasna od wystrzałów,
Czerwieni się nad
czernią: jak w środek mrowiska
Wrzucony motyl błyska, —
mrowie go naciska, —
Zgasł; - tak zgasła
reduta. Czyż ostatnie działo,
Strącone z łoża, w
piasku paszczę zagrzebało?
Czy zapał krwią ostatni bombardyjer zalał?
Zgasnął ogień. — Już
Moskal rogatki wywalał.
Gdzież ręczna broń? — Ach, dzisiaj pracowała więcéj,
Niż na wszystkich
przeglądach za władzy książęcéj!
Zgadłem, dlaczego
milczy, — bo nieraz widziałem
Garstkę naszych walczącą
z Moskali nawałem.
Gdy godzinę wołano dwa
słowa: pal, nabij;
Gdy oddechy dym tłumi,
trud ramiona słabi;
A wciąż grzmi rozkaz
wodzów, wre żołnierza czynność;
Na koniec bez rozkazu
pełnią swą powinność,
Na koniec bez rozwagi,
bez czucia, pamięci,
Żołnierz, jako młyn
palny, nabija — grzmi — kręci
Broń od oka do nogi, od
nogi na oko:
Aż ręka w ładownicy
długo i głęboko
Szukała, nie znalazła —
i żołnierz pobladnął,
Nie znalazłszy ładunku,
już bronią nie władnął;
I uczuł, że go pali
strzelba rozogniona;
Upuścił ją i upadł; nim
dobiją, skona!…
Takem myślił, a w szaniec nieprzyjaciół kupa
Już lazła, jak robactwo
na świeżego trupa.
Pociemniało mi w oczach; a gdym łzy ocierał,
Słyszałem, że coś do
mnie mówił mój Jenerał.
On przez lunetę, wspartą
na mojém ramieniu,
Długo na szturm i
szaniec poglądał w milczeniu.
Na koniec rzekł:
„Stracona”. — Spod lunety jego
Wymknęło się łez kilka,
— rzekł do mnie: „Kolego,
Wzrok młody od szkieł
lepszy; patrzaj, tam na wale,
Znasz Ordona, czy
widzisz, gdzie jest?” — „Jenerale,
Czy go znam? — Tam stał
zawsze, to działo kierował.
Nie widzę — znajdę —
dojrzę — śród dymu się schował:
Lecz śród najgęstszych kłębów dymu, ileż razy
Widziałem rękę jego,
dającą rozkazy. —
Widzę go znowu — widzę
rękę — błyskawicę,
Wywija, grozi wrogom,
trzyma palną świécę,
Biorą go — zginął. — O,
nie — skoczył w dół, do lochów!” —
„Dobrze — rzecze
Jenerał, — nie odda im prochów”.
Tu blask, — dym, — chwila cicho — i huk jak stu gromów!
Zaćmiło się powietrze od
ziemi wyłomów:
Harmaty podskoczyły i jak wystrzelone
Toczyły się na kołach;
lonty zapalone
Nie trafiły do swoich
panew. I dym wionął
Prosto ku nam; i w
gęstéj chmurze nas ochłonął.
I nie było nic widać,
prócz granatów blasku,
I powoli dym rzedniał,
opadał deszcz piasku.
Spojrzałem na redutę. —
Wały, palisady,
Działa i naszych
garstka, i wrogów gromady:
Wszystko jako sen
znikło! — Tylko czarna bryła
Ziemi niekształtnéj leży
— rozjemcza mogiła.
Tam i ci, co bronili, —
i ci, co się wdarli,
Pierwszy raz pokój
szczery i wieczny zawarli;
Choćby cesarz Moskalom
kazał wstać: już dusza
Moskiewska, tam raz
pierwszy, Cesarza nie słusza!
Tam zagrzebane tylu set
ciała, imiona:
Dusze gdzie? nie wiem; lecz
wiem, gdzie dusza Ordona
On będzie Patron
szańców! Bo dzieło zniszczenia
W dobréj sprawie jest
święte, jak dzieło tworzenia:
Bóg wyrzekł słowo stań się, Bóg i zgiń wyrzecze!
Kiedy od ludzi wiara i
wolność uciecze,
Kiedy ziemię despotyzm i
duma szalona
Obleją, jak Moskale
redutę Ordona:
Karząc plemię zwycięzców
zbrodniami zatrute,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz