środa, 9 stycznia 2019

57. Adam Mickiewicz - Dziadów cz. III


Adam Mickiewicz – „Dziady” cz. III


PROLOG

(W Wilnie przy ulicy Ostrobramskiej, w klasztorze ks. bazylianów przerobionym na więzienie)

Więzień śpi, wsparty na oknie, a Anioł Stróż mówi, że długo strzegły go zasługi i modlitwy nieżyjącej matki. Mimo że dusza Więźnia napawała go nieraz odrazą, wiódł ją do raju albo straszył piekłem. Nieraz gorzko płakał nad jego duszą i obawiał się spotkania z matką Więźnia.
Więzień budzi się i zastanawia nad snem jako znakiem życia duszy. Uważa, że mędrcy twierdzący, iż sny są tylko grą wyobraźni, są głupcami. Narzeka, że sny go męczą, straszą lub mamią złudzeniami.
Pojawiają się Duchy Nocne, które śpiewają nad Więźniem, że noc w więzieniu jest smutna, podczas gdy w mieście słychać muzykę i ucztowanie. Anioł nadmienia, że ktoś modlił się za Więźnia i wkrótce wyjdzie on z więzienia wolny.
Więzień znów się budzi i rozmyśla o tym, że chociaż z rąk i nóg zdejmą mu kajdany, wolność z łaski Moskali oznacza wygnanie. Następnie wstaje i pisze węglem: „Gustaw zmarł. 1823. 1 listopada”, a obok: Tu narodził się Konrad. 1823. 1 listopada” – i ponownie zasypia. Duch mówi, że człowiek jest nieświadomy swojej władzy, a każdy mógłby siłą myśli i wiary obalać trony i wznosić nowe.

AKT I

SCENA 1

W Wigilię Bożego Narodzenia młodzi więźniowie o północy wychodzą ze świecami ze swoich cel i idą do celi Konrada, gdyż usytuowana jest najdalej i przytyka do muru kościoła, więc nie słychać z niej żadnych odgłosów. Więźniowie mówią między sobą, że Kapral jest Polakiem, dawnym legionistą, który co prawda został na siłę zmieniony przez cara w Moskala, ale jest dobrym katolikiem i dlatego pozwala więźniom spędzić razem Wigilię.
W celi Konrada Żegota opowiada, że do tej pory był gospodarzem na Litwie, a dzisiejszego dnia został porwany prosto ze stodoły, chociaż dotąd nie brał udziału w żadnym spisku. Ma nadzieję, że to śledztwo prowadzone jest po to, aby więźniowie się wykupili i w ten sposób rząd zyskał pieniądze. Tomasz tłumaczy mu, że to sprawka Nowosilcowa, który już roztrwonił wszystkie łupy i popadł w niełaskę. Za wszelką cenę chce wyśledzić jakiś spisek, ale nie udało mu się to dotąd w Polsce, więc teraz plądruje Litwę, aby od nowa wkraść się w łaski cara. Więźniowie nie mają szans obrony, bo śledztwo toczy się potajemnie i nawet im się nie ujawnia, o co są oskarżeni. Tomasz proponuje, aby – skoro muszą być ofiary – poświęcili się za innych nieżonaci, sieroty lub starsi wiekiem. Więźniowie nie wiedzą, jak długo są w więzieniu i ile jeszcze przyjdzie im posiedzieć. Nie mają kalendarzy, nie otrzymują listów. Najdłużej spośród wszystkich przebywa tam Tomasz, który zna wszystkich uwięzionych. Na początku karmiono go strawą zdolną wytruć myszy w celi. Najpierw nic nie jadł, później opadł z sił, chorował długie tygodnie, aż w końcu przyzwyczaił się do podawanego mu jedzenia. Dziś wolałby najgorsze śledztwo i najcięższe więzienie od oglądania swych towarzyszy znajdujących się w tej sytuacji.
Ks. Lwowicz pyta o nowiny i okazuje się, że Jan Sobolewski spędził godzinę w mieście, gdyż był prowadzony na przesłuchanie. Wrócił milczący i smutny. Opowiada on o tym, jak był świadkiem wywózki na Syberię studentów ze Żmudzi. Kapral pozwolił mu na chwilę zatrzymać się w cieniu kolumn kościoła. Wewnątrz właśnie odbywała się msza, ale tłum ludzi wyległ z kościoła pod więzienie otoczone wojskiem. Wyprowadzono skazańców – młodych chłopców z ogolonymi głowami, wynędzniałych, zakutych w kajdany i z nogami spętanymi łańcuchami. Najmłodszy z nich, dziesięcioletni chłopiec, skarżył się, że nie może udźwignąć łańcucha, lecz policmajster sprawdził i orzekł, że waga jest przepisowa. Sobolewski widział także Janczewskiego, który zachował postawę dumną i wyniosłą. Żegnał się z ludźmi uśmiechem i potrząsaniem łańcuchami na znak, że nie są zbyt ciężkie. Gdy kibitka ruszyła, trzykrotnie wykrzyknął: „Jeszcze Polska nie zginęła!”. Jako ostatniego wyprowadzono Wasilewskiego, który został w czasie śledztwa tak pobity, że nie mógł iść i runął ze schodów. Do powozu zaniósł go żołnierz, lecz niósł już trupa. Gdy kibitka przejeżdżała przed kościołem, w opustoszałej świątyni widać było rękę kapłana podnoszącego Ciało i Krew Pańską.
Ks. Lwowicz radzi modlić się za męczenników. Jankowski zaczyna drwić z wiary księdza, nie wierzy w karę Bożą, gdyż mimo tylu okrucieństw car ma się dobrze.
Więźniowie proszą o pocieszenie Feliksa, który umie rozśmieszać i śpiewać, tymczasem Żegota opowiada im bajkę o tym, jak po wypędzeniu z raju Adama i Ewy Bóg rozsypał na drogach ziarna zbóż, żeby nie głodowali. Adam obejrzał je i odszedł, bo nie wiedział, co z tym zrobić. W nocy przyszedł diabeł i obawiając się, że w ziarnach jest jakaś ukryta moc, zakopał je. Wiosną wyrosło z nich zboże. Tak ten, kto próbuje oszukać Boga, oszuka sam siebie.
Następnie Jankowski dedykuje ks. Lwowiczowi pieśń, z której wynika brak wiary w to, że Jezus i Maryja sprzyjają Polakom. Na tę pieśń reaguje gwałtownie Konrad, który nie pozwala bluźnić Maryi. Kapral opowiada o tym, jak wiele lat temu w Hiszpanii był w legionach, w sławnym pułku Sobolewskiego (brata Jana). Pojechał z rozkazem do miasteczka, gdzie pijani Francuzi grali w kości, obściskiwali dziewczęta i bluźnili przeciwko Najświętszej Maryi Pannie. Kapral kazał im milczeć. W nocy, gdy zatrąbiono na pobudkę, okazało się, że gospodarz wszystkim Francuzom poderżnął gardła, a zostawił przy życiu tylko Kaprala, któremu włożył do czapki kartkę z napisem: „Niech żyje Polak, jedyny obrońca Maryi”.
Wciąż proszony o pieśń, Feliks śpiewa groźby pod adresem cara. Mówi, że północ to godzina Konrada, który teraz wyśpiewa inną pieśń, a Józef zauważa, że duch Konrada błądzi teraz gdzieś daleko. Frejend zaczyna grać na flecie, a Konrad śpiewa pieśń zemsty. Ks. Lwowicz upomina go, że śpiewa pieśń pogańską. Konrad na nic nie zwraca uwagi, twierdzi, że wznosi się pomiędzy proroków. Ma wizję ziemi, którą zasłania mu czarny kruk plączący jego myśli. Słychać dzwonek i więźniowie rozbiegają się do swoich cel, a Konrad zostaje sam.

SCENA 2

Improwizacja

Konrad po długim milczeniu zaczyna wygłaszać monolog. Na początku chwali samotność, następnie nazywa siebie mistrzem, który tworzy doskonałą, nieśmiertelną pieśń. Czuje się równy Bogu, który nie mógł stworzyć już niczego potężniejszego. Wywyższa się ponad wszelkich poetów, mędrców i proroków, którzy kiedykolwiek zasłynęli na świecie. Uważa, że tej nocy jego moc jest największa. Najważniejszą jego cechą jest miłość – kocha i cierpi za miliony, chce zbawić i uszczęśliwić cały swój naród. Równając się z Bogiem, żąda od Niego, aby oddał mu władzę nad duszami ludzkimi, gdyż będzie umiał lepiej nimi rządzić. Zrobiłby nawet więcej niż Bóg – uszczęśliwiłby naród. Wobec milczenia Boga zaczyna bluźnić przeciwko Niemu. Twierdzi, że Bóg nie jest miłością, lecz tylko mądrością. Następnie wyzywa Go na pojedynek, ale ponieważ Bóg milczy, zaprzecza Jego nieomylności. Bóg nadal milczy, więc Konrad chce nazwać Go carem, lecz to ostatnie słowo wypowiada już za niego diabeł, a bohater omdlewa. Nad zemdlonym Konradem gromadzą się duchy, jedne chcą go udusić, inne je odpędzają – walczą o jego duszę.

SCENA 3

Do celi wchodzą Kapral, ks. Piotr i jeden więzień. Zastanawiają się, co się stało Konradowi i podkładają mu pod głowę poduszkę. Więzień mówi, że czasem napada Konrada podobne szaleństwo, które później samo mija. Kapral ucisza go, mówiąc, że przez dziurkę od klucza widział, że w celi działy się złe rzeczy i najlepiej będzie, gdy ksiądz pomodli się za Konrada. Konrad mówi, że modlitwa na nic się nie przyda, widzi Rollisona zbryzganego krwią. Ks. Piotr odprawia egzorcyzmy, a duch nieczysty nie chce opuścić Konrada, lecz w końcu zostaje do tego zmuszony. Ks. Piotr każe Konradowi modlić się, gdyż obraził Boga słowami. Widząc, że bohater usnął, klęka i modli się za niego, ofiarowując swoją pokutę. Nad ks. Piotrem Chór Aniołów śpiewa pieśń pochwalną.

SCENA 4

W domu na wsi pod Lwowem młoda panienka Ewa wbiega do sypialni, klęka przed obrazem Najświętszej Panny i modli się za ojczyznę, za rodziców, a potem za młodych Polaków straconych, uwięzionych i zesłanych w głąb Rosji lub na Syberię. Wspomina Litwina, który uciekł od Moskali i opowiadał o okrucieństwie cara. Osobny pacierz postanawia ofiarować za autora posiadanej przez siebie książki z pieśniami, a który też jest w więzieniu i nie wiadomo, czy ma kto się za niego modlić. Dziewczyna modli się, zasypia i wówczas ma widzenie. Widzi wokół siebie kwiaty, czyste niebo, świeży i miły deszczyk, Matkę Boską podającą wianek Jezusowi, który rzuca kwiaty na nią. Kwiaty w locie same splatają się w wianek. Jedna z róż ożywa i szepcze coś do dziewczyny.

SCENA 5

Ks. Piotr modli się w swojej celi, leżąc krzyżem. Korzy się przed Bogiem i otrzymuje widzenie. Widzi młodych Polaków wydanych na rzeź Heroda i białe, długie drogi krzyżowe wiodące na północ. Biegną po nich kibitki z zesłańcami. Jeden ze skazańców zdołał się uratować i wyrośnie na przyszłego wskrzesiciela narodu. Ks. Piotr nazywa go tajemniczym imieniem „czterdzieści i cztery”. Wcześniej jednak Polacy muszą cierpieć. Naród, związany jak Chrystus, wleczony jest przed sąd Piłata, którym jest Gal – Francuz. Królowie europejscy domagają się ukrzyżowania. Trzech oprawców reprezentujących trzy państwa zaborcze krzyżuje Naród, a pod krzyżem, na wzór Matki Boskiej, stoi zapłakana matka Wolność. Gdy Naród kona, słychać śpiew pieśni wielkanocnej zwiastującej zmartwychwstanie. Następnie znów ukazuje się tajemniczy wybawiciel narodu polskiego, którego charakterystyka przypomina opisy z Apokalipsy. Po tym widzeniu ks. Piotr zasypia, a aniołowie zanoszą jego duszę do Boga, aby odpoczęła.

SCENA 6

Senator leży na łożu w pokoju sypialnym, a nad nim rozmawiają Diabły, które chcą pokazać mu piekło. Belzebub jednak zabrania, aby nie spłoszyć zwierzyny. Senator ma widzenie, w którym posiada pieniądze, ordery i tytuły książęce, uniżoność poddanych i pochlebstwa. Nagle wszyscy odwracają się do niego tyłem, popada w niełaskę cara. Pada z łóżka na ziemię, a Diabły wydzierają z niego duszę, aby zawlec ją na granice piekła, a później zmęczoną wrócić ciału.

SCENA 7

W salonie warszawskim przy stoliku siedzi towarzystwo rozmawiające po francusku, składające się z wysokich urzędników, literatów, dam, oficerów i generałów. Przy drzwiach stoi grupa młodych ludzi z dwoma starymi Polakami. Mówią po polsku, ściszając głos. Towarzystwo przy stoliku prowadzi konwersację o ostatnim balu, na którym bardzo brakowało senatora Nowosilcowa, gdyż nikt lepiej od niego nie umie urządzić zabawy, a musiał wyjechać z Warszawy. Damy narzekają, że nie rozumieją polskich wierszy, choć znają polski język – wolą twórczość francuską. Tymczasem towarzystwo przy drzwiach rozmawia o losach Cichowskiego. Opowiada o nich Adolf, który znał Cichowskiego jeszcze w dzieciństwie. Wówczas był to młody, wesoły, przystojny chłopak, dusza towarzystwa i ulubieniec dzieci. W końcu ożenił się i wkrótce po ślubie zniknął. Policja przyniosła jego żonie płaszcz, rzekomo znaleziony nad rzeką i powiedziano jej, że się utopił, zwłok jednak nie znaleziono. Po dwóch latach, gdy pewnego wieczoru prowadzono z klasztoru więźniów do Belwederu, ktoś w ciemnościach zakrzyknął, aby podawali swoje nazwiska. Dosłyszano między innymi nazwisko Cichowskiego i doniesiono o tym jego żonie, która przez kolejne trzy lata bezskutecznie go szukała. Ktoś rozpowszechniał w Warszawie plotkę, że żyje, że był torturowany, nie dawano mu spać, karmiono śledziami, nie dawano pić, pojono opium, straszono. Po pewnym czasie zaczęto mówić o innych, a o Cichowskim zapomniano. Pewnego razu, nocą, oficer i żandarm przyprowadzili go do domu, odebrali od żony pokwitowanie, zostawili szpiegów pod bramą i odeszli. Więzienie i tortury zmieniły Cichowskiego nie do poznania. Utył chorobliwie, pożółkł, zbladł, wyłysiał. Nie poznał Adolfa i nie chciał z nikim rozmawiać. Powtarzał jedynie jedno zdanie: „Nic nie wiem, nic nie powiem”. Nie potrafią dotrzeć do niego nawet żona i dziecko.
Literaci dyskutują o zasłyszanej historii i dochodzą do wniosku, że nie nadaje się jako temat dla literatury. Arystokraci potakują, mówiąc, że o pięknie i dobrym smaku stanowią tylko dwory. Młodzi wychodzą oburzeni.

SCENA 8

W Wilnie, w sali przedpokojowej, pije kawę Senator Nowosilcow. Narzeka i postanawia jak najszybciej wyjechać do Warszawy. Wilno nudzi go i irytuje. Prowadzi śledztwo, skazuje ludzi na zsyłkę. Pelikan pyta go, co zrobić z Rollisonem, bitym w czasie śledztwa. Młodzieniec nikogo nie wydał. Doktor uważa, że młodzież jest zarażana szaleństwem poprzez nauczanie historii.
Lokaj anonsuje przybycie dwóch kobiet, które przychodzą tu codziennie, w tym matki więźnia Rollisona. Senator chce ją wyrzucić, ale Bajkow oddaje mu list, w którym za panią Rollison wstawia się księżna. Nowosilcow wypytuje, kim jest druga kobieta i po co przyszła. Dowiaduje się, że nazywa się Kmitowa i przyprowadziła tutaj panią Rollisonową, ponieważ tamta jest niewidoma. Senator straszy Kmitową, że i jej synowie są podejrzani o udział w spisku, a Rollisonowa błaga go o ratunek dla syna, który jest jej jedynym dzieckiem, opiekunem i żywicielem oraz o możliwość spotkania z nim lub przynajmniej posłania mu księdza. Senator kłamie, że chłopak nie był bity i że nic nie wie o jego losach. Każe pani Rollison przyjść wieczorem, a ona nazywa go dobrym człowiekiem otoczonym zgrają łotrów. Po jej wyjściu każe Pelikanowi zaprowadzić panią Rollisonową do więzienia pod pretekstem widzenia z synem, a następnie wtrącić ją do oddzielnej celi. Doktor mówi, że Rollison zaczyna zdradzać objawy obłędu, rzuca się do okien, więc Pelikan podsuwa pomysł, aby w jego celi otworzyć okno pod pretekstem dostarczenia choremu na płuca więźniowi świeżego powietrza. Cela mieści się na trzecim piętrze. Senator złości się, że nie ma ani chwili spokoju, nawet gdy pije kawę, a Doktor nakłania go do większej dbałości o zdrowie. Pelikan pyta, co zrobić z ciałem Rollisona, gdyby nie przetrzymał, a zniecierpliwiony Nowosilcow odpowiada, że można nawet zabalsamować. Następnie przesłuchuje ks. Piotra, żeby dowiedzieć się, skąd miał wiadomości o Rollisonie. Ksiądz milczy, więc Pelikan go policzkuje. Nowosilcow, doktor i Pelikan rozmawiają następnie o śledztwie, po czym Senator każe potajemnie aresztować doktora, a sam zamierza wyjechać z miasta. Ks. Piotr przepowiada Doktorowi rychły koniec i radzi pomyśleć o duszy. W tym momencie wchodzą goście i zabierają Senatora do tańca. Następuje scena śpiewana: goście tańczą, prawią komplementy Senatorowi, a na boku mu złorzeczą. Nagle muzyka zmienia się z wesołej i skocznej w ponurą arię Komandora z opery „Don Giovanni” Mozarta, a za oknem gromadzą się chmury i słychać grzmoty. Zza drzwi dobiega głos wdzierającej się do sali balowej pani Rollisonowej. Wygraża i złorzeczy Nowosilcowowi, gdyż jej syn wypadł z okna na bruk. Ks. Piotr uspokaja ją, że syn jest ranny, ale żyje. Rollisonowa nazywa Senatora katem i pada zemdlona. Rozlega się głos pioruna, słychać krzyk kobiety i Pelikan wbiega z wiadomością, że Doktor został zabity przez piorun. Senator każe wynieść panią Rollisonową i pozwala ks. Piotrowi pójść do Rollisona. Zastanawia go fakt, że ksiądz przepowiedział śmierć Doktora. Ks. Piotr opowiada dwie przypowieści: o zabójcy, który nie uniknie kary Bożej i o wodzu rzymskim. Senator, znudzony, puszcza księdza wolno. W drzwiach ks. Piotr spotyka prowadzonego przez żołnierzy na przesłuchanie Konrada. Konrad dziwi się, że nigdy nie widział ks. Piotra, a czuje, że zna go jak rodzonego brata. Przypomina sobie jednak, że widział go we śnie i że to on wyrwał go z otchłani. Dziękuje mu za to. Ks. Piotr zaczyna przepowiadać Konradowi przyszłość, lecz Żołnierz nie pozwala im dalej rozmawiać.

SCENA 9

Noc Dziadów

Guślarz zapowiada rozpoczęcie Dziadów przy kaplicy, a Kobieta w żałobie chce zostać na cmentarzu, aby zobaczyć ducha człowieka, który przed wielu laty zjawił się na jej weselu, blady i milczący. Guślarz zostaje z Kobietą. Z grobów wychodzą upiory, a wśród nich świeży trup w niezniszczonej odzieży. Zamiast oczu ma dwie złote monety. Widmo przelewa z ręki do ręki wrzące srebro, pyta ich, gdzie jest kościół i ucieka. Z grobu wychodzi nowy trup, ubrany jak na wesele, zbliża się do niego diabeł w postaci dziewicy, a później zmienia się w dziesięć psów, które rozszarpują trupa na strzępy. Pieje trzeci kogut i noc Dziadów się kończy, a duch, na którego czeka Kobieta, nie przybywa. Guślarz mówi, że w takim razie ten człowiek jeszcze żyje, każe Kobiecie wypowiedzieć jego imię, a potem przywołuje go gusłami. Nagle ukazuje się kilkadziesiąt wozów pędzących na północ. Kobieta i Guślarz rozpoznają człowieka, którego przywoływał. Ma tysiące ran w sercu i jedną na czole, a z żadnej nie może go uleczyć nawet śmierć, Kobieta zwraca się więc z prośbą o uleczenie do Boga.

USTĘP

Droga do Rosji

Po śniegu, w głąb coraz dzikszej krainy, pędzi kibitka. Wokół nie ma żadnych siedzib ludzkich, tylko pustkowie, jakby ziemia została dopiero co stworzona. Gdzieniegdzie widać stosy ściętych drzew, ułożone na kształt domów i dające schronienie ludziom. Dalej widać tysiące takich domów, tworzące grody zamieszkane przez zdrowych i silnych ludzi północy. Są oni jak miejsce, w którym żyją – otwarci i dzicy. Przez to pustkowie wiodą drogi, po których ciągną wojska. Wtem nadjeżdża pędem kibitka, roztrącając wszystkich na drodze, a w niej więzień, patrzący dumnie przed siebie. Za nim tłum kolejnych kibitek wiezie młodych chłopców.

Przedmieścia stolicy

Z daleka już widać stolicę, a w niej pałace, pomniki, budowle japońskie, klasyczne ruiny, domy o różnych kształtach. Aby powstały, trzeba było wylać ocean krwi i łez, ograbić ziemie Litwy i Ukrainy.
W stronę miasta pędzi kibitka. Z bram zdjęto łańcuchy i wpuszczają do środka wozy z zesłańcami.

Petersburg

Stolica cara powstała z jego rozkazu na błotnistym gruncie, który został utwardzony palami i ciałami stu tysięcy moskiewskich chłopów. Zaprzężono do pracy kolejne tysiące ludzi i zbudowano wszystko, co spodobało się carowi: paryskie place, holenderskie tamy, rzymskie pałace, weneckie kanały, mosty i gondole. Kto widział Petersburg, ma wrażenie, że budował go szatan. Na domach mieści się pełno tablic w rozmaitych językach. Po ulicach jeżdżą najróżniejsze powozy i sanie. Mężczyźni, mimo mrozu, przechadzają się w porozpinanych futrach, aby było widać ich ordery i odznaczenia.
W tłumie szło jedenastu pielgrzymów, różniących się od innych ludzi ubraniem i wyrazem twarzy. Patrzyli na miasto z zadumą i rozpaczą. Poszli dalej, a jeden z nich pozostał samotny i utkwił wzrok w cesarskim dworze. Po drugiej stronie ulicy stał drugi człowiek, rozdający jałmużnę i witający biedaków po imieniu. W końcu wzniósł ręce do nieba i długo myślał, a potem oparł się o brzeg kanału i zapłakał. Gdy zrobiło się późno, powitał przyjaźnie samotnego pielgrzyma.

Pomnik Piotra Wielkiego

Wieczorem, w deszczu spotkali się pielgrzym i wieszcz narodu rosyjskiego, którzy od kilku dni byli już przyjaciółmi. Pielgrzym patrzył na pomnik cara Piotra wielkiego, a wieszcz wyjaśnił mu, że to caryca kazała odlać ten pomnik z brązu i ustawić na wzgórku z granitu, który przywieziono z Finlandii. Wykonano go na wzór pomnika Marka Aureliusza w Rzymie, lecz Marek Aureliusz był ulubieńcem narodów, wygnał z kraju szpiegów i donosicieli, poskromił zdzierców, był szlachetny i błogosławił swojemu ludowi, który go kochał. Pomnik cara Piotra natomiast sprawia wrażenie, że za chwilę runie razem z jego tyranią.

Przegląd wojska

Na ogromnym placu o godzinie 10.00 rozpoczyna się przegląd wojska. Zbiera się tłum pułkowników, oficerów i prostych żołnierzy. Stają w równiutkich rzędach i czekają na cara. Przybywa on w mundurze, do którego ma pociąg od dziecka. Padły rozkazy i rozpoczęła się trwająca bez końca musztra. Zostało po niej na placu dwadzieścia trupów żołnierzy stratowanych końskimi kopytami, rozjechanych kołem armaty. Ostatni ranny, mimo gróźb i bicia, głośno krzyczał i przeklinał cara. Nazajutrz jeszcze wydobyto spod śniegu trupa zamarzniętego sługi oficera, który czekał na swojego pana i zamarzł, pilnując jego futra.

Oleszkiewicz. Dzień przed powodzią petersburską 1824

Brzegiem Newy o zmroku szli młodzi podróżni. Rozmawiali między sobą w obcym języku. W pewnym miejscu ujrzeli człowieka, który wyciągał z wody powróz i liczył węzły na nim zawiązane, jakby mierzył głębokość wody. Gdy podróżni zatrzymali się, jeden z nich rozpoznał w człowieku Polaka, malarza, który zarzucił malarstwo, a zajmuje się badaniem Biblii i kabały. Mężczyzna rzekł tylko w zadumie, że ten, kto dożyje jutra, zobaczy wielki cud i odszedł. Nikt nie zrozumiał jego słów i szybko rozeszli się do domów. Pozostał jeden, którym wstrząsnęły słowa malarza i pobiegł za nim. Guślarz stał nieruchomo i patrzył na mury carskiego dworu oraz w okno sypialni cara. Przepowiedział carowi karę za nikczemność i przepadł w ciemności.

DO PRZYJACIÓŁ MOSKALI

Podmiot liryczny wiersza wspomina przyjaciół, którzy ponieśli śmierć z ręki cara albo znajdują się w więzieniach i na wygnaniu. Rylejew został powieszony, Bestużew zaprzęgnięty do taczek w kopalni. Sroższa kara spotkała jednak tych, którzy zhańbili się urzędami carskimi i orderami, sprzedając tym samym duszę i cieszą się z męczeństwa przyjaciół. Słowa poety są kielichem trucizny, który wyleje on na cały świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz