W piątek, już o
samym zmierzchu, Hanka wespół z Pietrkiem skończyła bielenie izb i chałupy,
więc zaczęła się śpiesznie myć i przyogarniać do kościoła, bo już szły
drugie kobiety na złożenie do grobu Ciała Jezusowego.
A pod kominem, w samym świetle ognia,
siedziały zgodnie Jagna z Józką, zajęte pilnie kraszeniem jajek, a każda
swoje z osobna chroniła i kryjomo, aby się barzej wysadzić. Jagusia
najpierw myła swoje w ciepłej wodzie i wytarte do sucha dopiero znaczyła
w różności roztopionym woskiem, a potem wpuszczała we wrzątek
bełkocący we trzech garnuszkach, w których je kolejno zanurzała. Żmudna
była robota, bo wosk miejscami nie chciał trzymać albo jajka w rękach się
gnietły lub pękały przy gotowaniu, ale w końcu naczyniły ich przeszło pół
kopy i nuż dopiero okazywać sobie i przechwalać się piękniej
kraszonymi.
Kaj się ta było Józce mierzyć
z Jagusią! Pokazywała swoje, w piórkach żytnich i cebulowych
gotowane, żółciuchne, białymi figlasami ukraszone i tak galante, jak mało
która by potrafiła, ale ujrzawszy Jagusine, gębę ozwarła z podziwu i markotność
ją chyciła. Jakże, to aż mieniło się w oczach, czerwone były, żółte,
fiołkowe i jak lnowe kwiatuszki niebieskie, a widać było na nich
takie rzeczy, że prosto nie do uwierzenia: koguty piejące na płocie, gąski na
drugim syczały na maciory, uwalone w błocie; gdzie znów stado gołębi
białych nad polami czerwonymi, a na inszych wzory takie i cudeńka,
kiej na szybach, gdy zamróz je lodem potrzęsie.
Sobota
zaś przyszła całkiem ciepła i mgłami rzadkimi otulona, ale tak jakoś weselnie
było na świecie, że naród, chociaż po ciężkiej pracy wczorajszej, żwawo się
podnosił do nowych utrudzeń i turbacji.
A przed kościołem wnet się
zatrzęsło od przekrzyków i biegów, bo jak to było we zwyczaju
odwiecznym, w każdą Wielką Sobotę zebrali się zaraz rankiem chować żur i grzebać
śledzia, jako tych najgorszych trapicieli przez Wielki Post. Nie było parobków
ni starszych, to zmówiły się na to same chłopaki, jeno z Jaśkiem
Przewrotnym na czele, porwali gdziesik wielki garnek z żurem, do którego
jeszcze dołożyli różnych paskudności.
Witek dał się namówić i poniósł garnek
na plecach w siatce od serów, drugi zaś chłopak wlókł pobok na postronku
śledzia, wystruganego z drzewa. Żur ze śledziem szły w parze przodem,
a za nimi całą hurmą reszta, grzechocąc, kołatając a wrzeszcząc, co
ino gardzieli starczyło. Jasiek wiódł wszystkich, bo chociaż głupawy był
i niemrawa, ale do psich figlów głowę miał i sprawność. Obeszli w procesji
cały staw i koło kościoła skręcali już na topolową drogę, kaj się to miał
odbyć pochowek, gdy wtem Jasiek walnął łopatą w garnek, że rozleciał się
w kawałki, a żur z onymi różnościami polał się po Witku.
Izba była wymyta i piaskiem
wysypana, okna czyste i ściany, a obrazy omiecione z pajęczyn,
Jagusine zaś łóżko pięknie chustką przykryte.
Hanka z Jagusią i Dominikową,
choć nie mówiły prawie z sobą, ustawiły pod szczytowym oknem, w podle
Borynowego łóżka, duży stół, nakryty cieniuśką, białą płachtą, której wręby
oblepiła Jagusia szerokim pasem czerwonych wystrzyganek. Na środku, z kraja
od okna, postawili wysoką Pasyjkę, przybraną papierowymi kwiatami, a przed
nią na wywróconej donicy baranka z masła, tak zmyślnie przez Jagnę
uczynionego, że kiej żywy się widział: oczy miał ze ziarn różańcowych wlepione,
a ogon, uszy, kopytka i chorągiewkę z czerwonej, postrzępionej
wełny. Dopiero zaś pierwszym kołem legły chleby pytlowe i kołacze pszenne
z masłem zagniatane i na mleku, po nich następowały placki
żółciuchne, a rodzynkami kieby tymi gwoździami gęsto ponabijane; były
i mniejsze, Józine i dzieci, były i takie specjały z serem,
i drugie jajeczne cukrem posypane i tym maczkiem słodziuśkim, a na
ostatku postawili wielką michę ze zwojem kiełbas, ubranych jajkami obłupanymi,
a na brytfance całą świńską nogę i galanty karwas głowizny, wszystko
zaś poubierane jajkami kraszonymi, czekając jeszcze na Witka, by ponatykać
zielonej borowiny i tymi zajęczymi wąsami opleść stół cały.
A tyle co skończyły, sąsiadki
jęły z wolna znosić swoje na miskach, niecułkach a donicach i ustawiać
je na ławie pobok stołu, gdyż ino w kilku chałupach co przedniejszych
gospodarzy zbierać się ze święconym ksiądz nakazywał, że mu to czasu brakowało
chodzić po wszystkich.
Porozchodziły się bez dłuższej pogwary,
by zdążyć jeszcze do kościoła na uroczystość poświęcenia ognia i wody,
zalewając przedtem ogniska w chałupach, by je znowu rozniecić tym młodym,
poświęconym ogniem.
Józka przyniosła wody całą flaszkę i ogień,
którym zaraz Hanka rozpaliła drwa przygotowane i pierwsza też wody
święconej popiła dając kolejnie wszystkim — od chorób gardzieli pono strzegła —
a potem skropiła nią inwentarz i drzewiny rodne w sadzie, że to
się przyczyniało do urodzajów i dawało bydlątkom letkie lągi.
Alleluja! Alleluja! Alleluja! Huczał
kościół, aż mury się trzęsły, śpiewały serca wszystkie i gardziele, a te
głosy płomienne i ogniem nabrzmiałe niby żar-ptaki rwały się z krzykiem
wesela ogromnym, kołowały pod sklepieniami, kiejby poślepłe w upale, i w noc
wiośnianą płynęły, na słońca się gdziesik niesły, we wszystek świat, kaj jeno
uniesieniem dusze człowiecze sięgają…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz