Bolesław Prus –
„Lalka”
TOM PIERWSZY
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
Jak wygląda firma J. Mincel i S. Wokulski
przez szkło butelki?
Na początku 1878 roku
wiele mówiono o firmie J. Mincel i S. Wokulski oraz
o polityce. Oba te tematy zaprzątały uwagę mężczyzn, którzy wieczorami
gromadzili się w renomowanej jadłodajni. Rozmawiali przy piwie i przepowiadano
Wokulskiemu ruinę oraz nazywano go awanturnikiem, gdyż pozostawił sklep na Krakowskim
Przedmieściu i z całą gotówka odziedziczoną po zmarłej żonie
pojechał na wojnę turecką z nadzieją wzbogacenia się na dostawach
dla wojska. Radca Węgrowicz nazwał go wariatem i opowiedział
historię z przeszłości, z 1860 roku. Stołował się wówczas w winiarni
Hopfera, gdzie dwudziestoparoletni Wokulski był subiektem. Marzył o tym,
żeby być uczonym, więc w dzień pracował, a w nocy się uczył.
Dostał się do Szkoły Przygotowawczej, a potem do Szkoły
Głównej, gdyż marzył o tym, aby być uczonym. Jednak po roku rzucił
naukę, gdyż wziął udział w powstaniu styczniowym, za co został
zesłany na Syberię, do Irkucka.
Do Warszawy wrócił w 1870 r.,
ożenił się ze sporo od siebie starszą wdową po Janie
Minclu, która zmarła po czterech latach. Jego sklep cieszył się świetną
reputacją, głównie dzięki pracującemu tam od czterdziestu lat
przyjacielowi i zastępcy Wokulskiego – panu Ignacemu Rzeckiemu.
ROZDZIAŁ DRUGI
Rządy starego subiekta
Ignacy Rzecki od 25 lat mieszkał
w pokoiku przy sklepie, który zawsze pozostawał taki sam.
Pomieszczenie było urządzone bardzo skromnie, znajdowały się tam stół i żelazne
łóżko, a pod nim pudło z gitarą. Na kanapce leżał zazwyczaj
stary, jednooki pudel o imieniu Ir. Nie zmieniały się też
zwyczaje pana Ignacego, który wstawał codziennie o szóstej, mył się,
ubierał, pił herbatę i o wpół do siódmej wchodził do sklepu tylnymi
drzwiami. Sprawdzał rozkład zajęć na dany dzień, robił przegląd towarów i zmieniał
wystawę. Sklep otwierano o ósmej.
Subiekt Klejn przychodził do
pracy przed ósmą i zajmował swoje miejsce na stoisku z porcelaną, a Rzecki
w kantorku przy oknie. Wdawał się w dyskusję o polityce z Klejnem
i ganił za spóźnienie drugiego subiekta – Lisieckiego, który pojawiał się
piętnaście po ósmej. Trzeci subiekt – Mraczewski – przychodził dopiero około
dziewiątej i dostawał za to burę.
Do sklepu zaczynali powoli
schodzić się klienci. Subiekci ukradkiem żartowali z Rzeckiego, on
natomiast zapisywał w swoim prywatnym notatniku wszelkie ich przewinienia.
Około pierwszej pan Ignacy
przekazywał kasę Lisieckiemu, któremu ufał najbardziej i szedł do swojego
pokoiku na obiad przynoszony z restauracji. Razem z nim wychodził
Klejn, a o drugiej zmieniali Lisieckiego i Mraczewskiego.
O ósmej wieczorem zamykano sklep i zostawał tylko Rzecki, który
sporządzał dzienny rachunek, sprawdzał kasę i układał plan na następny
dzień. Przed snem czytał albo grał na gitarze. Co niedzielę planował wystawy
okienne na cały tydzień. Czasem bawił się mechanicznymi zabawkami. Z domu
wychodził rzadko i na krótko – wolał w święto leżeć na łóżku i patrzeć
w zakratowane okno, za którym znajdował się mur sąsiedniego domu z takim
samym zakratowanym oknem. Coraz częściej marzył o dalekiej podróży na wieś
lub za granicę. Ponieważ nie wszystkim ludziom ufał i nie wszyscy chcieli
go słuchać, pisał w tajemnicy pamiętnik.
ROZDZIAŁ
TRZECI
Pamiętnik starego subiekta
Ignacy Rzecki rozpoczyna
pisanie od narzekania na współczesne czasy i politykę, wyraża wiarę
w Napoleona IV – ostatniego z rodu Bonapartych – a następnie
wspomina swoje dzieciństwo.
Jego ojciec był najpierw
żołnierzem, a później woźnym w Komisji Spraw Wewnętrznych. Nosił w uchu
srebrny kolczyk. Mieszkali na Starym Mieście wraz z ciotką Zuzanną, która
utrzymywała się z prania i łatania bielizny urzędnikom. Mieszkanie
mieściło się na czwartym piętrze i składało się z dwóch pokoi. Było
skromnie urządzone, w pokoju ciotki zawsze stała balia, a na ścianach
wisiały portrety świętych i mosiężny krucyfiks, natomiast w pokoju,
który Ignacy zajmował wraz z ojcem, królowały niezliczone portrety i popiersie
Napoleona z brązu.
Często odwiedzali ich
koledzy ojca, dawni żołnierze – pan Domański (woźny z Komisji Skarbu) i pan
Raczek (właściciel straganu z warzywami). Wszyscy twierdzili zgodnie, że
ród Bonapartych jeszcze kiedyś uporządkuje świat. W końcu pan Raczek
ożenił się z ciotką.
Ojciec sam zadbał o edukację
Ignacego, nauczył go czytać, pisać i musztry żołnierskiej. Musztrował go
od najwcześniejszego dzieciństwa nawet w nocy, twierdząc, że należy być
zawsze przygotowanym na wszystko.
Około 1840 roku ojciec
Rzeckiego zaczął chorować i zmarł. Po jego śmierci ciotka z panem
Raczkiem pozwolili Ignacemu wybrać sobie zawód, a on oświadczył, że chce
być subiektem i że chciałby uczyć się rzemiosła w sklepie Mincla na
Podwalu. W ten sposób Ignacy trafił do zawodu kupieckiego. U Mincla
dostał zakwaterowanie i wyżywienie.
Sklep był wypełniony towarami
aż po sufit. Jego właściciel był rumianym, siwowłosym starcem. Zawsze
przesiadywał pod oknem na skórzanym fotelu, ubrany w kaftan, fartuch i szlafmycę.
Zajmował się przyjmowaniem i wydawaniem pieniędzy, czasem drzemał, ale
zawsze zachowywał czujność. Niekiedy pociągał za sznurek skaczącego w witrynie
kozaka. Za każde przewinienie karał dyscypliną. W tamtym czasie kandydatów
do kary było trzech: Ignacy oraz dwaj synowcy (bratankowie) starego Mincla –
Franc i Jan.
Sklep handlował artykułami
kolonialnymi (sprowadzanymi do Europy z krajów zamorskich, kolonii),
galanteryjnymi i mydlarskimi. Towary kolonialne sprzedawał
trzydziestokilkuletni Franc Mincel z rudą brodą, o zawsze zaspanym
wyglądzie. Franc najczęściej dostawał od stryja dyscypliną, gdyż spóźniał się,
palił fajkę, niedbale ważył towar, a po nocach wymykał się z domu.
Młodszy od niego Jan, którego charakteryzowały niezgrabne ruchy i łagodność,
dostawał baty za wykradanie kolorowego papieru i pisanie na nim listów do
panien. Pracował na stoisku z galanterią.
Jedynym, którego Mincel nigdy
nie karał, był pracujący na stoisku mydlarskim August Katz – człowiek o mizernym
wyglądzie, który przychodził do pracy najwcześniej, pracował jak automat
i nie grymasił przy jedzeniu.
Ignacy spędził na nauce
osiem lat. Wstawał o piątej, zamiatał sklep, o szóstej go otwierał.
Zaraz potem przychodził Katz, po nim stary Mincel, wreszcie Jan i na
koniec zaspany Franc.
O poranku ruch klientów był
największy na stoisku towarów kolonialnych, a gdy zmniejszał się około
ósmej, w sklepie pojawiała się służąca ze śniadaniem i matka Mincla z dzbankiem
kawy. Po szybkim śniadaniu znikały i wszyscy wracali do pracy. Ruch przy
stoisku kolonialnym o tej porze malał, a wzrastał przy galanterii.
W niedziele stary Mincel
również bywał w sklepie i około południa udzielał Ignacemu lekcji na
temat każdego towaru, a gdy nie był zmęczony, to jeszcze dyktował mu
zadania rachunkowe.
Obiady wszyscy jadali w
sklepie, najpierw Franc, Jan i August Katz, a potem Ignacy ze starym
Minclem. W niedziele i święta wszyscy jedli na górze, przy wspólnym
stole. W Wigilię Bożego Narodzenia Mincel dawał wszystkim prezenty.
Wynagrodzenie za pracę każdy dostawał pierwszego dnia miesiąca i przy tej
okazji musiał wykazać się oszczędnościami, choćby najdrobniejszymi. W oczach
Ignacego wadą starego Mincla była nienawiść do Napoleona.
W 1846 roku Ignacy został
subiektem, a stary Jan Mincel zmarł.
ROZDZIAŁ
CZWARTY
Powrót
W pewna marcową, słotną
niedzielę pan Ignacy siedział w swoim pokoju. Cieszył się z dobrze
idących interesów i zapowiadanego powrotu Wokulskiego do Warszawy,
planował wyjazd na pierwsze od dwudziestu pięciu lat wakacje. Zaczął właśnie
grać na gitarze, gdy nagle do jego izdebki weszła jakaś opatulona w zaśnieżone
futro postać. Jak się okazało, był to Stach. Padli sobie w ramiona i wylewnie
się przywitali. Rzecki ugościł przyjaciela kolacją i rozpoczęli dyskusję
o polityce, a później o interesach. Wyjeżdżając z Warszawy,
Wokulski wziął ze sobą 30 000 rubli. Wracając, przywiózł majątek wart
300 000. Na zdziwienie Rzeckiego, że ryzykował życiem dla pieniędzy
Wokulski reaguje przypomnieniem, że gdy żył spokojnie, zadowalając się
dochodami ze sklepu, na każdym kroku wypominano mu, że zawdzięcza go pracy
Minclów i spadkowi po żonie. Wraz z Rzeckim zaczęli snuć plany rozbudowy
sklepu i zwiększenia liczby pracowników. Wokulski zaczął też wypytywać
Ignacego o pannę Łęcką i jej ojca stojącego u progu bankructwa.
Ucieszyła go informacja o tym, że Izabela została opuszczona przez
adoratorów. Opowiedział przyjacielowi o tęsknocie, która zżerała go na
obczyźnie, twierdząc, że była to tęsknota za domem, jednak Rzecki uważał
inaczej i nazwał go wariatem. Uznał, że pieniądze nie są mu potrzebne
i dał do zrozumienia, że Wokulski zarabiał je z myślą o Izabeli.
Następnie przeszli do sklepu, przeglądają księgi rachunkowe, jednak Stacha
interesowały głównie długi Łęckich.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Demokratyzacja pana i marzenia panny z towarzystwa
Łęccy wraz z panną
Florentyną, kamerdynerem Mikołajem, jego żoną – kucharką i służącą Anusią
zamieszkiwali wynajęty, ośmiopokojowy lokal przy Alei Ujazdowskiej. Mieli tam
nawet wodociągi i dzwonki elektryczne. Pan Tomasz miał sześćdziesiąt kilka
lat, był niewysoki, tęgi, miał szlachetny wygląd. Posiadał ogromny majątek,
którego część pochłonęły wydarzenia polityczne, a resztę podróże po
Europie i utrzymywanie stosunków z dworami. Od kilku lat pan Tomasz
nie miał już na to pieniędzy, więc nie ruszał się z Warszawy. Gdy rozeszła
się wiadomość, że stracił także posag córki, znajomi i adoratorzy panny
Łęckiej wycofali się. Panna Izabela nie przestała bywać w towarzystwie,
więc zrodziła się nowa plotka, że jej ojciec wciąż posiada majątek,
a zerwał stosunki towarzyskie z powodu dziwactwa. Zamęt wywołała
kolejna pogłoska – o sprzedaży kamienicy Łęckich. Tymczasem pan Tomasz
grywał codziennie w karty.
Izabela była kobieta
niezwykłej urody, niemal doskonałą. Żyła pogrążona w marzeniach i mrzonkach
o pięknym świecie, ogrodach wypełnionych dobrymi wróżkami. Od dziecka była
otoczona luksusem i zbytkiem. Wszystko dookoła wprawiało ją w zachwyt
i przekonanie, że cały świat urządzony jest specjalnie dla niej. Zachwyt budzili
w niej wybitni inżynierowie, kapitanowie statków, podróżnicy, malarze i poeci.
Bywała w salonach arystokracji, teatrach, operze. Świat zwykłych ludzi
ciekawił ją i lubiła mu się przyglądać, wspierała ubogich, jednak sądziła,
że wszyscy popełnili jakieś grzechy, za które Bóg ukarał ich ciężką pracą.
Robotników pracujących w fabrykach podobnych do piekła bała się i nazywała
strasznymi ludźmi. Na temat małżeństwa myślała, że to Bóg łączy ze sobą piękne
dusze i piękne nazwiska, aby później pomnażać ich dochody i zsyłać na
wychowanie małe aniołki. Jednak zapominano o tym, zaczęły mnożyć się
mezalianse, a mężowie nie szanują swoich żon, o czym dowiadywała się
ze zwierzeń młodych mężatek. Stąd w wieku osiemnastu lat okazywała
mężczyznom chłód i szydziła z nich. Gdy jej ojciec zubożał, zostało
jej tylko dwóch konkurentów w podeszłym wieku.
Nigdy nie była zakochana w mężczyźnie,
przezywała natomiast platoniczna miłość do posągu Apollina. Marzyła o nim
i śniła, że ożywa. Jej ciotka, hrabina Karolowa, czyniła jej wyrzuty, że
odrzuca adoratorów i nakłaniała do przyjęcia oświadczyn, aby pomóc
finansowo ojcu.
ROZDZIAŁ
SZÓSTY
W jaki sposób nowi ludzie ukazują się nad starymi
horyzontami
Na początku kwietnia, gdy
panna Izabela czytała najnowszą powieść Zoli i rozmyślała o kweście
wielkotygodniowej, jej głowę zaprzątał brak nowej sukni i dodatków do
niej, na które przeznaczyła pieniądze z zastawionych u jubilera srebrnej
zastawy i serwisu. Przypomniała sobie również, że nie skończyła jeszcze
haftować pasa do kościelnego dzwonka i próbowała zająć się tą pracą.
Przerwała jej panna Florentyna, która przyniosła list od hrabiny. Ciotka
zaproponowała w nim Izabeli pożyczkę, aby jej serwis i srebra nie przeszły
w niewłaściwe ręce, ponieważ są to rodzinne pamiątki. Donosiła również, że
otrzymała tysiąc rubli na ochronkę dla dzieci od kupca Wokulskiego.
Izabela dowiedziała się
z rozmowy z Florentyną, że jej ojciec od pewnego czasu znów miewa
przy sobie pieniądze z niewiadomego źródła. Rozmyślania Izabeli o sytuacji
finansowej jej ojca przerywa wejście pana Tomasza. W rozmowie z nim
panna Łęcka dowiaduje się, że znalazł porozumienie z rozumiejącym jego
idee człowiekiem, Stanisławem Wokulskim, kupcem. Izabela przypomniała sobie, że
jest on właścicielem sklepu. Uważała, że to gbur i człowiek niemiły,
w dodatku ma ogromne, czerwone ręce. Łęcki bronił go przed córką, chwaląc
jako człowieka energicznego, pomysłowego i oryginalnego. Zamierzał
urządzić w domu spotkanie towarzystwa do handlu ze Wschodem. Do rozmowy
dołączyła panna Florentyna, która broniła Wokulskiego mówiąc, że ma czerwone
ręce, gdyż odmroził je na Syberii, jest więc bohaterem, a w dodatku
milionerem.
Służący przyniósł kolejny list,
w którym hrabina zaprosiła Izabelę do siebie i zapowiedziała, że
zamierza jej sprezentować nowy kostium wiosenny. Izabela ucieszyła się, jednak
wzmianka o tym, że pan Tomasz wygrywa z Wokulskim w karty
przyprawiła ją o nagłą migrenę. Izabela uciekła do swojego pokoju, gdzie
rozmyślała wzburzona o upokarzającej sytuacji, w której znaleźli się
z ojcem i pogrążyła się w półśnie. Przywidziało jej się, że jechała
wraz z ojcem powozem przez jakąś straszną i ciemną okolicę, w której
spomiędzy dymów wyłoniła się postać trzymająca w ręce karty do gry,
wyglądająca zupełnie jak Wokulski. Przebudziwszy się, Izabela postanowiła nie
sprzedawać serwisu i srebrnej zastawy. Panna Florentyna oznajmiła jej
jednak, że jest to niemożliwe, bo przed piętnastoma minutami okazało się, że
ktoś już je kupił. Florentyna zdradziła, że nabywcą był Stanisław Wokulski.
Izabela rozgniewała się, sądząc, że wszyscy spiskują przeciwko niej i przeczuwając,
że kupiec osacza Łęckich, aby zbliżyć się do niej. Przypomniała sobie, że od
roku spotykała go wszędzie, gdzie tylko się zjawiła. Nazwała go w myślach
nikczemnikiem.
ROZDZIAŁ
SIÓDMY
Gołąb wychodzi na spotkanie węża
W Wielką Środę panna Izabela
z panną Florentyną wybrały się powozem hrabiny Karolowej na przejażdżkę po
mieście. Łęcka kazała jechać do sklepu Wokulskiego na Krakowskim Przedmieściu.
Obok starego budynku wykańczano już nowy, obszerny. Izabela czuła, że to przez
nią i dla niej. Chciała nabyć nowe rękawiczki i perfumy. Wokulski,
przyglądając się, jak kokietuje subiekta Mraczewskiego, doznał wrażenia, że
jest mu obca, daleka i że jej nie kocha. Ponieważ się nie odzywał, Izabela
poprosiła o wyjaśnienia związane z kupnem jej serwisu. Odpowiadał na
jej pytania rzeczowo, nie dając zbić się z tropu. Po tej wizycie Izabela
do końca dnia była rozdrażniona. Wokulski po jej wyjściu poczuł spokój
graniczący z obojętnością. Doszedł do wniosku, że jego miłość była
złudzeniem, ale zawdzięcza jej fakt, że nie gnuśniał w sklepie, lecz
dorobił się majątku. Usłyszawszy jednak, że subiekci rozmawiają o Izabeli,
poczuł się zmęczony i z bólem głowy wyszedł ze sklepu.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Medytacje
Wyszedłszy ze sklepu,
Wokulski zaczął zastanawiać się, czy nie sprzedać go i nie wyjechać za
granicę. Przeszedł przez Plac Zamkowy i skierował się ku Wiśle. Znalazł się
na Powiślu, w dzielnicy zaniedbanej, zasypanej śmieciami, zapełnionej
niewielkimi, rozsypującymi się ruderami. Mieszkała tam biedota miejska. Zaczął
przypominać sobie swoją historię. Gdy był dzieckiem i chciał się uczyć, oddano
go do pracy w sklepie z restauracją; gdy pracował nocami, aby móc
studiować, wyśmiewano się z niego. Gdy wreszcie dostał się na studia,
prześladowano go tym, że od niedawna był subiektem. Odpoczął na Syberii, gdzie
mógł spokojnie pracować naukowo i zdobywać uznanie, jednak po powrocie do
kraju znowu odesłano go do handlu, uniemożliwiając zrobienie kariery naukowej.
Z kolei gdy wrócił do tego zajęcia, zarzucano mu, że sprzedał się za sklep
i żyje z łaski żony oraz pracy Minclów. Gdy owdowiał, nieco odsunął
się od handlu i wrócił do książek, ale pewnego razu ujrzał w teatrze Izabelę
i zupełnie stracił dla niej głowę. Podporządkował jej odtąd całe swoje
życie. Gdy okazało się, że nie ma nikogo, kto mógłby go wprowadzić do salonu
Łęckich, doszedł do wniosku, że mogą mu w tym pomóc tylko szlachectwo i pieniądze.
Poświadczenie, że jest szlachcicem otrzymał w ciągu pół roku, majątku zaś
przysporzył mu wyjazd do Bułgarii. Zachęcił go do niego moskiewski kupiec Suzin
poznany jeszcze na Syberii. Przed wyjazdem Wokulski zasięgnął rady znajomego
Żyda, lekarza Michała Szumana. Doktor był zdania, że czterdzieści pięć lat to
u mężczyzny najgorszy wiek do zakochania się, bo miłość przypomina wówczas
chorobę i że jest na nią tylko jedno lekarstwo – ożenek, jedno i drugie
zaś to szaleństwo bliskie samobójstwu (doktor sam był starym kawalerem).
Rozmyślając o tym wszystkim,
Wokulski byłby nie zauważył człowieka, który na jego widok zdjął czapkę i pocałował
go w rękę. Był to wozak Wysocki mieszkający w nędznej chałupie.
Skarżył się na biedę, która pogłębiła się, odkąd padł mu koń. Żona jest
praczką, ale nie daje rady utrzymywać rodziny w pojedynkę i wraz z dziećmi
głodują. Głoduje także jego brat Kasper, który miał w Skierniewicach grunt
i dobrze mu się powodziło, jednak został przeniesiony pod Częstochowę,
gdzie nie ma z czego żyć. Wokulski dał mu 10 rubli, aby mieli na
jedzenie i talon na konia oraz zaproponował mu pracę. Obiecał jeszcze
pomóc jego bratu.
Nad brzegiem Wisły zobaczył
ogromne, gnijące i cuchnące wysypisko śmieci znajdujące się tuż obok zbiorników
wody pitnej zasilającej całą Warszawę. Przy śmietnisku wylegiwali się pijacy,
złodzieje, trędowaci i suchotnicy przypominający ludzkie widma.
Przyglądali się Wokulskiemu z wyrazem twarzy zdziczałych psów i pomyślał,
że gdyby zawędrował tam wieczorem, nie uszedłby z życiem. Zmęczony,
przysiadł na stercie belek leżących na brzegu rzeki i ze współczuciem
rozmyślał o cierpieniu ludzi i zwierząt, a potem wrócił do
centrum miasta. W sklepie zastał odzianą w czerń, targującą się damę
o twarzy naznaczonej smutkiem i jednocześnie złością. Gdy do sklepu
wszedł mężczyzna i zaczął wybierać spinki, dama najpierw okazała, że jest
jej słabo, a następnie zaczęła złośliwie komentować wybory mężczyzny. Jak
się okazało, byli to baronowa i baron Krzeszowski. Później raz jedno, raz
drugie próbowało wypytać Wokulskiego o współmałżonka. Musiał on również
wysłuchiwać do samego wieczora przepychanek między subiektami. Rozdrażniony,
zwolnił Mraczewskiego, który denerwował go jako bawidamek, którego urokowi
chętnie ulegała Izabela. Następnego dnia przyszli do niego kolejno baron
Krzeszowski i baronowa Krzeszowska, sądząc, że to przez nich subiekt
został zwolniony. Wstawiał się za nim również Rzecki, jednak Wokulski pozostał
nieugięty. Jeszcze tego samego dnia zatrudnił na miejsce Mraczewskiego pana
Ziębę, który szybko zyskał sobie sympatię pozostałych pracowników.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kładki, na których spotykają się ludzie różnych światów
W Wielki Piątek Wokulski bił
się z myślami, czy powinien pójść na kwestę, w której brały udział
Izabela i hrabina Karolowa. Postanowił nie iść, jednak w Wielką
Sobotę wziął z kasy 25 złotych półimperiałów i poszedł do
kościoła karmelitów św. Józefa pełnego ludzi. Skierował się ku fotelom, na
których siedziały Izabela i hrabina, położył na tacy pieniądze i został
miło przywitany przez hrabinę, Izabela zaś wygłosiła kąśliwą uwagę po
angielsku. Jej ciotka poprosiła Wokulskiego o litość dla Mraczewskiego,
jednak on nie cofnął swojego postanowienia, nawet gdy do rozmowy o zwolnionym
subiekcie włączyła się panna Izabela. Hrabina zaprosiła Wokulskiego do siebie
na święcone.
Pożegnał się, ale nie
wyszedł z kościoła. W bocznej nawie zobaczył młodą dziewczynę, która
złożyła ofiarę na tacę pod krzyżem. Była wyzywająco ubrana i pomalowana,
jednak padła przed krzyżem i pocałowała nogi Chrystusa, co wzruszyło
Wokulskiego. Zauważył również piękną kobietę z małą dziewczynką, do której
zwracała się imieniem Helusia. Obie spodobały się Wokulskiemu. Domyślił się, że
kobieta jest wdową i walczy o utrzymanie. Kątem oka spostrzegł, że do
Izabeli zbliżył się elegancki młodzieniec, położył coś na tacy, usiadł obok
hrabiny i zaczął swobodną rozmowę. Gdy Stanisław ocknął się, pięknej damy
z córeczką już nie było, a jaskrawo ubrana dziewczyna kończyła
modlitwę ze łzami w oczach. Dostrzegł, że w kruchcie rozdawała żebrakom
jałmużnę i wyszedł za nią. Przyprowadził ją do domu, gdzie zaproponowała
mu swoje usługi. Zapytał ją o powód, dla którego płakała w kościele
i okazało się, że jest cyniczna i wulgarna. Zaproponował jej pomoc w postaci
spłaty jej długów i oddania z listem polecającym do sióstr magdalenek.
Dowiedział się, że dziewczyna ma 19 lat. Po jej wyjściu nazwał ją w rozmowie
z Rzeckim bydlęciem, a w myślach potworem.
W niedzielę wielkanocną
pojechał do hrabiny Karolowej, która w czasie kwesty zaprosiła go na
święcone. Został gorąco przywitany przez Tomasza Łęckiego, który obiecał
przedstawić go towarzystwu. Jak się okazało, był on dobrze znanym arystokratom,
którzy mieli u niego długi, co jeszcze zwiększyło zachwyt Łęckiego jego
osobą. Jakiś hrabia próbował zdyskredytować Wokulskiego, bronił go jednak książę.
Panna Izabela wyglądała olśniewająco.
Stanisław dostrzegł tego
samego człowieka, który dzień wcześniej był na kweście, a teraz nie
spuszczał oczu z Izabeli. Hrabina przedstawiła Wokulskiego prezesowej
Zasławskiej. Staruszka wzruszyła się, gdyż przed laty kochała jego stryja
i imiennika, który służył w wojsku. Rozpłakała się, a książę porwał
go do dyskusji o interesach, wyjaśniając, że prezesowa zawsze płacze, gdy
mówi się o przeszłości.
Osoba Wokulskiego wzbudzała
sensację w towarzystwie. Hrabina ponownie zaprowadziła go do prezesowej,
która zaczęła wypytywać o miejsce pochówku stryja i opowiedziała mu
historię ich miłości. On był biednym oficerem, a ona bogatą panną, dlatego
ich rozdzielono. Prezesowa uznała, że największą zbrodnią jest zabić miłość.
Poprosiła Stanisława, aby na jej koszt wystawił mu nagrobek i położył na
nim połowę kamienia, na którym siadywali przed laty w Zasławiu, gdzie jest
pochowany. Na kamieniu kazała wyryć słowa Mickiewicza. Zaprosiła Wokulskiego do
jak najczęstszego odwiedzania jej. Dodała, że może i ona będzie mu do
czegoś przydatna.
Wprowadzony ponownie do
salonu, nie ujrzał Izabeli. Stracił ochotę na rozmowę, odesłał wynajęty powóz
i pieszo poszedł do domu przez miasto, przyglądając się rozbawionym,
świętującym tłumom.
W tym samym czasie Izabela,
wróciwszy do domu, złościła się o to, że Wokulski był na przyjęciu wydanym
przez jej ciotkę i oświadczyła pannie Florentynie, że boi się tego
człowieka.
ROZDZIAŁ
DZIESIĄTY
Pamiętnik starego subiekta
Rzecki opisuje w swoim
pamiętniku nowy sklep, magazyny, służbę, powóz i dziwi się, że w tak
niepewnych czasach Wokulski wydaje tak gigantyczne sumy pieniędzy. Ignacy
sądzi, że wojna w Europie wisi na włosku, Wokulski natomiast w to nie
wierzy i uważa, że to najlepszy moment do robienia interesów. W sklepie
jest ogromny ruch, a pieniądze płyną do kasy szeroką i nieprzerwaną
strugą.
Następnie Rzecki oddaje się
rozważaniom na tematy polityczne. Wspomina Wiosnę Ludów i sen, w którym
zmarły ojciec przypomniał mu, czego go uczył. Wuj Raczek obdarował go
pieniędzmi i pożegnał, a Jan Mincel wyposażył na drogę. Rzecki udał
się we wspólną podróż z Augustem Katzem. Dołączywszy do węgierskich
żołnierzy, szli pieszo od marca 1848 r. do października 1849 r.,
nieraz przez bagna albo w spiekocie, pijąc wodę z kałuży. Wzięli
udział w rozstrzygającej bitwie, w czasie której ocierali się o śmierć,
jednak ostatecznie powstanie na Węgrzech, w którym wzięli udział, zostało
stłumione, a August Katz załamał się porażką. Stopniowo milkł i zaczął
sprawiać wrażenie chorego, gorączkował. W końcu zastrzelił się w drodze
powrotnej. Rzecki wciąż tęskni za starym przyjacielem, bez którego musiał się
tułać po całej Europie. Myślał nawet, czy by się nie zabić tak jak on, ale
nadzieję dawał mu Ludwik Napoleon, który mógł wypełnić testament Napoleona I.
Z tułaczki zostały panu Ignacemu blizny po kulach i patent oficerski.
Do Warszawy wrócił dopiero w 1853 r.
Zastał tam braci Franca i Jana Minclów pokłóconych i rozdzielonych (Franc
miał sklep na Podwalu, a Jan na Krakowskim Przedmieściu) oraz informację,
że ciotka i wuj Raczek już nie żyją. Zostawili mu w spadku trochę
pieniędzy. Na Krakowskim Przedmieściu zastał Jana, który przywitał go wylewnie,
wspomnieli ze smutkiem Katza i Jan wyjawił przyczynę konflikt z bratem
– Franc drwił z Napoleona. Wbiegł on do sklepu i przywitał się
radośnie z Ignacym, jednocześnie kłócąc się zawzięcie z bratem.
Po powrocie Rzeckiego wszyscy
zbierali się jak dawniej na górze, u matki starego Mincla, który już nie
żył. Przychodziła tam Małgosia Pfeifer, w której Ignacy durzył się przed
wyjazdem, a która teraz przytulała się do Jana.
Po tych wspominkach Rzecki
powraca do rozważań o Wokulskim i zastanawia się, po co mu te wszystkie
luksusy, a także dlaczego opiekuje się furmanem, dróżnikiem i nierządnicą.
Przy tym zagadnięty o cokolwiek odpowiada, że nic go to nie obchodzi.
Rzecki wspomina też przeprowadzkę
ze starego do nowego sklepu. Było mu niesłychanie żal pokoju, w którym mieszkał
przez 25 lat. Do końca w nim przebywał, zastanawiając się
jednocześnie, jak przenieść do nowego miejsca wszystkie swoje sprzęty. W końcu
Stach oznajmił, że czas się przeprowadzić i że znalazł już dla niego
odpowiedni lokal w tym samym domu, a nawet go opłacił. Urządził mu na
tyłach sklepu mieszkanie, które składało się z salonu i pokoju
identycznego jak poprzedni, z zakratowanym oknem i przeniesionymi
wszystkimi sprzętami. Ignacy wzruszył się i uznał, że człowiek tak
wrażliwy byłby świetnym mężem, Wokulski jednak odrzuca każdą kobietę. Do tego zadaje
się z podejrzanymi typami, np. z nauczycielem języka
angielskiego o ponurym wyglądzie albo z gadatliwą panią Meliton.
Rzecki odnosi wrażenie, że w sklepie
zapanowała niezdrowa atmosfera między subiektami, nie ma jedności, kłócą się i dokuczają
sobie nawzajem, a wszystkich sześciu dokucza siódmemu – Szlangbaumowi –
ponieważ jest Żydem. Przybył on wraz z Wokulskim z Syberii i od
początku pracował u chrześcijan, którzy po latach wymówili mu posadę.
Wokulski, usłyszawszy zaczepki pozostałych subiektów pod jego adresem,
stanowczo się za nim ujął.
Ignacy rozważa plany
Wokulskiego związane z Mraczewskim. Stach najpierw wysłał go do Moskwy, a po
trzech tygodniach były subiekt pojechał wybierać towary ze sklepu Wokulskiego.
Przywiózł ze sobą trzech podejrzanych typów, których nazywał prykaszczykami.
Pan Ignacy wywnioskował, że szykuje się jakaś rewolucja. Jego największym
pragnieniem jest, aby Stanisław się ożenił, wspomina nawet o zachwycającej
kobiecie, którą dla niego upatrzył. Dama ta bywa w jego sklepie ze słodką
córeczką Helunią i prawdopodobnie jest wdową.
Gdy Wokulski postanowił
urządzić tradycyjne poświęcenie sklepu, pojawił się w nim wścibski
przedstawiciel prasy, który szukał sensacji, czym zdenerwował starego subiekta.
Poświęcenie sklepu było ogromną fetą, ale Wokulski nawet wtedy się nie
rozchmurzył, co rozzłościło Rzeckiego. Zapytał Mraczewskiego, po co to wszystko
– sklep, wystawny obiad – i uzyskał odpowiedź, że dla panny Łęckiej i że
nawet on stracił posadę z jej powodu, a gdy się za nim wstawiła,
otrzymał wysoką pensję i posadę w Moskwie.
Po północy Rzecki rozmawiał
z doktorem Szumanem, który powiedział mu, że w Wokulskim stopiło się
dwóch ludzi – romantyk sprzed roku sześćdziesiątego i pozytywista z siedemdziesiątego.
Doktor przewiduje, że Stach skończy źle, bo jest człowiekiem, który albo
kształtuje rzeczywistość tak jak chce, albo rozbija sobie głowę o przeszkodę.
ROZDZIAŁ
JEDENASTY
Stare marzenia i nowe znajomości
Pani Meliton była kobietą
wykształconą, która poślubiła alkoholika. Po jego śmierci przygarnęła psa, ale
ten wściekł się i pokąsał służącą. Rozchorowała się wówczas i pół
roku spędziła w szpitalu, a ciężka choroba zmieniła ją nie do
poznania. Zaczęła zajmować się swataniem i ułatwianiem potajemnych
schadzek w swoim mieszkaniu, z czego czerpała dochody. Ponieważ od
dawna znała się z Wokulskim, widziała jego fascynację Izabelą, ale
niewiele ją to obchodziło, bo ze względu na różnice klasowe nie mogłaby ich ze
sobą swatać. Dopiero po powrocie Wokulskiego z Bułgarii z olbrzymim
majątkiem zaoferowała mu swoje usługi. Wokulski jej płacił, a ona dostarczała
mu wszelkich informacji o Izabeli. Rzeckiego martwiły jej wizyty, ponieważ
sądził, że zwiastują jakiś spisek, nie sądził jednak, że chodzi o kobietę,
a tym bardziej o Łęcką.
Stach starał się bywać
w każdym miejscu, gdzie miała pojawić się Izabela. Zaczął bywać w Łazienkach,
ulubionym miejscu jej spacerów z hrabiną, która lubiła karmić łabędzie.
Pewnego razu spotkał tam również prezesową Zasławską, która po reakcji
Wokulskiego na imię Izabeli domyśliła się jego uczuć. W niecały tydzień
później dowiedział się, że prezesowa zamierza dołączyć do hrabiny i Izabeli,
jednak gdy miał już wyjść im na spotkanie, zatrzymał go książę i zabrał do
siebie, aby dyskutować o spółce. W czasie dyskusji Wokulski rzeczowo
odpierał wszelkie ataki ze strony arystokratów i na koniec zyskał
wspólników. W zebraniu uczestniczył również mizerny człowiek nazwiskiem
Maruszewicz, który poprosił go o jakąś posadę. Nie miał żadnych umiejętności,
ale Wokulski zaproponował mu, aby zgłosił się kiedyś do niego.
Na koniec zbliżył się do
niego Tomasz Łęcki, prowadząc ze sobą młodzieńca, którego Stanisław widział już
z Izabelą w czasie kwesty i na przyjęciu u hrabiny. Był to
Julian Ochocki, krewny Łęckich o niezwykłej urodzie i marzycielskim
spojrzeniu. Bardzo chciał poznać Wokulskiego, więc ten zaproponował mu spacer
w stronę Łazienek. W czasie rozmowy okazało się, że Ochocki zajmuje
się fizyką, chemią i technologią, ukończył wydziały przyrodniczy i mechaniczny.
Od rana do nocy czyta i pracuje, marzy o dokonaniu jakiegoś
wynalazku. Fakt, że ma 28 lat i niczego naprawdę wielkiego jeszcze
nie dokonał napawa go rozpaczą. Jego myśli zaprzątają machiny latające. Ciotka
usiłuje swatać go z Izabelą, ale on zdaje sobie sprawę z tego, że
piękna kuzynka nie zamieniłaby salonów na laboratorium, poza tym nie zamierza
się żenić, ponieważ chce poświęcić się nauce, przypiąć ludzkości skrzydła
i zyskać nieśmiertelną sławę. Wokulski słuchał tego ze zdumieniem, rozmowa
go rozstroiła. Pożegnali się i wszedł do parku, usiadł na ławce i zaczął
rozmyślać. Doszedł do wniosku, że Ochocki, który jest młody, urodziwy, skończył
dwa fakultety i ma na koncie trzy wynalazki, dużo bardziej zasługuje na
Izabelę niż on sam. Zastanawiał się nad jego ideą machiny latającej i przypomniał
sobie, jak w młodości marzył o perpetuum mobile, a później o wynalezieniu
sposobu kierowania balonami.
W pewnym momencie wyrwał go
z zamyślenia jakiś obdartus pytający o godzinę. Wokulski zwymyślał go
i jego kamratów kryjących się między drzewami. Poczuł, że ma całkiem
rozstrojone nerwy i wrócił do domu, gdzie służący powiadomił go, że pani
Meliton była pod jego nieobecność dwa razy i zostawiła list.
ROZDZIAŁ
DWUNASTY
Wędrówki za cudzymi interesami
Wokulski dowiedział się z
listu pani Meliton, że Łęcki za kilka dni będzie sprzedawała kamienicę, a jedynym
chętnym kupcem jest jego i Izabeli nieprzyjaciółka, baronowa Krzeszowska.
Pani Meliton uważa, że Stanisław powinien wykorzystać tę okazję. Może również
zastanowić się nad sprawieniem przyjemności Izabeli, kupując od baronowej
klacz, która ona z kolei odkupiła od swojego męża. Panna Łęcka byłaby
szczęśliwa, gdyby żadne z małżonków jej nie posiadało w dniu
wyścigów.
Wokulski zaplanował wydatki
i położył się spać, a nazajutrz wstał w dobrym humorze. Zgodził się
być ojcem chrzestnym stróża i podarował służącemu swój surdut. Następnie przybył
do niego Mraczewski z propozycją kupna klaczy od Krzeszowskiej. Od razu
dobili targu i Wokulski udał się w okolice Alei Jerozolimskiej, by
obejrzeć kamienicę Łęckich. Był to jaskrawożółty budynek trzypiętrowy ze studziennym
podwórkiem. Spotkał tam piękną damę z małą dziewczynką i przypomniał
sobie, że widział je w czasie kwesty i w sklepie. Okazało się,
że mieszkają tutaj także Maruszewicz, baronowa Krzeszowska, w oficynie
po prawej pani Jadwiga Misiewicz i Helena Stawska z córeczką, ponadto
szewc i studenci, którzy dokuczali baronowej.
Wokulski pojechał prosto do
adwokata i powiadomił go, że zamierza kupić kamienicę Łęckiego.
Zaproponował sumę o połowę przekraczającą jej wartość (90 000 rubli).
Adwokat mu ten interes stanowczo odradzał, twierdząc, że Łęccy tego nie
docenią. Wokulski postawił na swoim i udał się do kantoru, w którym
pracował ojciec subiekta Henryka Szlangbauma. Zastał go na tworzeniu szarad.
Stary Szlangbaum wyjaśnił mu, że Żydzi od dziecka ćwiczą umysły rachunkami,
szaradami, rebusami, szachami. Dziwi się, że Stach zamierza zrobić tak zły
interes, ale zgadza się podesłać na licytację kilka osób, które będą podbijać
cenę. Wokulski pożegnał się i pojechał z Maruszewiczem obejrzeć
klacz. Zakupił ją i nakazał o nią dbać.
ROZDZIAŁ
TRZYNASTY
Wielkopańskie zabawy
W dniu wyścigów Wokulski
pojechał na Pola Mokotowskie, zastanawiając się, czy jeżeli jego klacz wygra
wyścigi, to panna go Izabela go pokocha. Przedstawiono mu najlepszego dżokeja,
pana Yunga i zapewniono o wygranej Sułtanki. Spacerował po terenie
wyścigów bez humoru, bo nigdzie nie widział Izabeli. Gdy w końcu zajechał
powóz z Łęckimi, prezesową i hrabiną, od razu do nich pobiegł.
Izabela po raz pierwszy rozmawiała z nim łaskawie, bo była w wyśmienitym
humorze. Obiecał jej, że Sułtanka wygra, ponieważ ona ma takie życzenie –
i tak się stało. Całą sumę z wygranej oraz za klacz, która od razu
sprzedał, wręczył Izabeli na ochronkę dla dzieci.
Po chwili potrącił go baron
Krzeszowski, który zwrócił się do Izabeli z pretensjami, że na jego koszt
zwyciężają jej wielbiciele. Wokulski wyzwał go na pojedynek, jako powód podając
fakt potrącenia go przez barona. Ten przyjął wyzwanie, mówiąc, że w ten
sposób wyrówna rachunek za jego klacz. Hrabina szybko zarządziła powrót, a Izabela
wyciągnęła dłoń do Wokulskiego i pożegnała go. Uszczęśliwiony pojechał
prosto do doktora Szumana, który prowadził właśnie badania etnograficzne dotyczące
ludzkich włosów. Na wieść o pojedynku Wokulskiego, który poprosił go
o sekundowanie, rozzłościł się, ale się zgodził.
Na drugi dzień ustalono
warunki (odległość pięciu kroków i strzały do pierwszej krwi) i spisano
protokół. W kolejnym dniu o poranku obie strony spotkały się w lasku
bielańskim nad brzegiem Wisły. Kula barona Krzeszowskiego przeszła tuż obok
ramienia Wokulskiego, natomiast Wokulski trafił w pistolet barona, który
siłą odrzutu uderzył go w szczękę i wybił ząb. Na koniec obaj podali
sobie ręce, a na osobności wyjaśnili prawdziwą przyczynę pojedynku. Na
dowód zgody Krzeszowski ofiarował wybity ząb Wokulskiemu, który został mu
odesłany.
Trzy dni później pojawił się
u Wokulskiego Maruszewicz, który oświadczył, że nie może mu służyć podczas
licytacji kamienicy Łęckich. Wokulski domyślił się, że to krętacz, który
oszukał go przy zakupie klaczy, a teraz służy Krzeszowskim.
Kolejnego dnia Maruszewicz
przyjechał do sklepu i na zapleczu poprosił o pożyczkę dla barona.
Wokulski udzielił mu jej, domyślając się, że podpis jest sfałszowany.
Następnie odwiedził go
adwokat z pretensjami o wygraną w wyścigach, przez którą hrabia
Sanocki chce się wycofać ze spółki oraz o pojedynek, przez który mają
obawy inni arystokraci. Prosił, aby Wokulski nie kupował kamienicy Łęckich, bo
straci na niej, a spółka zupełnie się rozwieje, jednak Stach pozostał
nieugięty. Osiągnęli porozumienie, ustalając, że za Wokulskiego zostanie
podstawiony na licytację ktoś inny.
Po wyjściu adwokata Wokulski
zapytał Rzeckiego, co mówią o nim ludzie i dowiedział się, że krążą
plotki o szaleństwie, robieniu nieuczciwych interesów i nieuchronnym
bankructwie. Sam pan Ignacy uważał, że Stach wdał się w cos niebezpiecznego
i miał nadzieję, że w porę się wycofa. Wokulski rozgniewał się, gdyż
przez całe dotychczasowe życie coś go ciągle ograniczało: służenie innym,
więzienia, małżeństwo z Minclową, a teraz, gdy rozwinął skrzydła,
każdy uzurpuje sobie prawo do pouczania go, jak ma żyć.
W tej samej chwili służący
Mikołaj przyniósł mu list od Łęckiego, w którym arystokrata donosił, że
jego córka chce go poznać. Został zaproszony do Łęckich na obiad w następnym
dniu. Wokulski odczuł taki przypływ szczęścia, że osłabł.
ROZDZIAŁ
CZTERNASTY
Dziewicze marzenia
Panna Izabela coraz częściej
myślała o Wokulskim. Nie był on podobny do żadnego znanego jej człowieka.
Najpierw wydawał jej się groźnym cieniem i zuchwałym dorobkiewiczem,
później okazał się szanującym ją czcicielem, a na koniec okazało się, że
przerasta o głowę całe towarzystwo salonowe. Teraz uważała, że ma
niepospolite rysy. Tymczasem pozostali adoratorzy odsunęli się od niej z powodu
utraty majątku przez jej ojca, dlatego nimi gardziła. Interesowali się nią
jeszcze tylko dwaj starcy, do których czuła obrzydzenie. Na tym tle myśli
o Wokulskim były przyjemne. Poparcie prezesowej i hrabiny dla
Wokulskiego sprawiło, że Izabela żałowała, iż nie zbliża się on do nich w czasie
spacerów. Rozgniewała się, gdy pewnego razu nie pojawił się w Łazienkach.
Przez następne dni zewsząd słyszała o Wokulskim, mówiono o nim we
wszystkich salonach, chwalił go nawet Ochocki. Doszła do wniosku, że już nie
jest mu potrzebna, gdyż dostał się do salonów arystokracji bez jej pomocy.
Zmieniła zdanie, gdy dowiedziała się o kupnie klaczy baronowej i wyzwaniu
na pojedynek barona. Przestraszyła się, że Krzeszowski może zabić Wokulskiego.
Wyobrażała sobie jego pogrzeb i płakała. Ucieszyła się, gdy wygrał
pojedynek, ponieważ mógł przydać się jej rodzinie. Ku jej zdziwieniu goście
znowu zaczęli odwiedzać ich tłumnie. Baron Krzeszowski przysłał jej list z przeprosinami
i wybity przez Wokulskiego ząb. Izabela przyjęła przeprosiny, odpisała
baronowi życzliwie, a ząb mu odesłała. Pogrążyła się w marzeniach o sprzedaży
przez Wokulskiego sklepu i kupnie majątku ziemskiego, o uczynieniu go
swoim powiernikiem i przyjacielem, który znalazłby dla niej godnego męża,
a dla jej dzieci najlepszych guwernerów i nianie. Gdyby umarła, on
zastrzeliłby się przy jej grobie. Te marzenia tak ją wzruszały, że płakała. W końcu
wraz z ojcem postanowili zaprosić go na obiad.
ROZDZIAŁ
PIĘTNASTY
W jaki sposób duszę ludzką szarpie namiętność, a w jaki
rozsądek
Wokulski ucieszył się
z zaproszenia do Łęckich i jednocześnie rozzłościł, gdy Rzecki
próbował udzielać mu przestróg. Wybiegł ze sklepu i szedł pieszo ulicami
Warszawy, kierując się ku Wiśle. Stopniowo się uspokajał. Doszedł do wniosku,
że zaproszenie na obiad nie musi jeszcze niczego oznaczać i że jego szanse
na małżeństwo z Izabelą są znikome. Spostrzegł, że kłóci się w nim
jakby dwóch ludzi – szaleniec i człowiek rozsądny. Po powrocie do domu na
chłodno zajął się interesami.
Na następny dzień nie mógł
sobie znaleźć miejsca i w sklepie był tylko przez godzinę. O szesnastej
przyszedł fryzjer, aby go ogolić i uczesać. Fryzjer plotkował w czasie
pracy o kobietach, a gdy skończył, Wokulskiemu zaprzątnęła głowę
rozterka, czy ma wystąpić we fraku, czy w surducie. Ostatecznie zdecydował
się na frak i z zadowoleniem uznał, że wygląda w nim bardzo
atrakcyjnie. Wyszedł z domu i wsiadł do czekającego już powozu.
ROZDZIAŁ
SZESNASTY
„Ona” – „on” – i ci inni
W dniu, w którym Wokulski
miał przyjść do Łęckich na obiad, panna Izabela była zarazem szczęśliwa i zawiedziona.
Do Warszawy przyjechał tragik włoski Rossi, który odwiedził hrabinę Karolową i wypytywał
o nią. Tego dnia miał być drugi raz i Izabela pojechała do ciotki,
aby się z nim spotkać, jednak Rossi przysłał list z przeprosinami, że
nie przyjedzie, gdyż złożyła mu niespodziewaną wizytę wysoko postawiona osoba.
Łęcka kochała się przed laty w Rossim, którego poznała w Paryżu.
Myśl, że tego dnia ma być u nich na obiedzie Wokulski, była jej obojętna,
jego postać nic nie znaczyła przy wielkim tragiku. Zaczęła czytać Romea i Julię, a tymczasem jej ojciec przechadzał się po swoim gabinecie i rozmyślał
o Wokulskim i interesach.
Gdy przybył Stanisław, rozmawiali
przez chwilę o sprzedaży kamienicy i inwestowaniu pieniędzy, a następnie
zostali poproszeni do salonu. Wokulski przywitał się z Izabelą i panną
Florentyną. Gdy panna Łęcka wyraziła zazdrość z powodu planowanej przez
Stanisława podróży do Paryża, ten obiecał, że Łęccy wyjadą tam, kiedy tylko
będą chcieli.
Przy obiedzie Wokulski
poczuł spokój, a nawet pogardę dla Łęckich. Wpadłszy w dobry humor,
postanowił celowo popełniać błędy przy stole i zdyskredytować konwenanse, podając
przykłady ich łamania, dzięki czemu urósł w oczach Izabeli.
Po obiedzie służący Mikołaj
przyniósł panu Tomaszowi list – rzekomo od hrabiny, a tak naprawdę
napisany przez niego samego, by mógł oddalić się i uciąć sobie drzemkę.
Wokulski został z Izabelą sam na sam. Oznajmiła mu, że Krzeszowski
przeprosił ją po pojedynku. Podziękowała mu za to, a on w zamian za
to mógł jej zawsze służyć. Gdy wrócił pan Tomasz, rozmawiali jeszcze przez
chwilę we troje i Wokulski z żalem wrócił do domu, obiecując sobie,
że będzie częściej bywał u Łęckich, a także razem z nimi
pojedzie do Paryża.
ROZDZIAŁ
SIEDEMNASTY
Kiełkowanie rozmaitych zasiewów i złudzeń
Wokulski wracał do domu
radosny i spokojny, myśląc, że niesłusznie był uprzedzony do arystokracji.
Przechodząc obok swojego sklepu, ujrzał stojącego przed Rzeckim, płaczącego
człowieka. Rozpoznał w nim starego inkasenta Obermana, który rzucił mu się
do nóg. Okazało się, że zgubił czterysta kilkadziesiąt rubli. Rozzłoszczony
Rzecki kazał mu je oddać ze swoich oszczędności, których wystarczyłoby akurat
na pokrycie straty. Inkasent błagał o rozłożenie spłaty na kilkuletnie
raty, ponieważ oszczędności, które miał, stanowiły cały jego majątek przeznaczony
na naukę syna. Wokulski kazał mu zapłacić, a gdy wszyscy wyszli, dodał, że
odda mu te pieniądze, jednak muszą zachować to w tajemnicy. Oberman po raz
drugi padł mu do nóg. Rzecki nie był zadowolony, ale Stach uznał, że w takim
dniu grzechem byłoby nie okazać człowiekowi miłosierdzia.
Po powrocie do domu z
zapałem usiadł do nauki języka angielskiego. Myślał, że powinien pomóc także
Krzeszowskiemu wydobyć się z długów. Przeczytał list od magdalenek, które
zaświadczały, że Maria, którą kiedyś do nich skierował, nauczyła się u nich
krawiectwa i została zresocjalizowana. W drugim liście dziewczyna osobiście
dziękowała mu za pomoc i prosiła o znalezienie jakiejś pracy. Kazał
służącemu przyprowadzić rano furmana Wysockiego.
Następnego dnia Wokulski
wynajął od Wysockiego wolną izbę dla Marii i poprosił o opiekę nad
dziewczyną. Dowiedział się też, że brat Wysockiego jest dzięki niemu szczęśliwy
w Skierniewicach.
Około południa Maria
przyszła do niego osobiście i obiecał znaleźć jej pracę. Odeszła wzruszona
i zdziwiona.
O pierwszej udał się do
barona Krzeszowskiego, gdzie służący odprawił go, mówiąc, że baron jest bardzo
chory. W rzeczywistości przyjmował on u siebie hrabiego Licińskiego
(„Anglika”) i narzekał. Gdy dowiedział się, że nieproszonym gościem był
Wokulski, zaczął go oczerniać w oczach hrabiego.
Kilka dni później Stanisław otrzymał
dwa listy. W jednym pani Meliton donosiła o miejscu i godzinie
spaceru Izabeli, w drugim adwokat zapraszał go na wizytę w kancelarii
w sprawie kupna kamienicy Łęckich. U adwokata stawił się również
stary Żyd Szlangbaum i wspólnie ułożyli plan podbijania ceny za kamienicę
do 90 000 rubli.
Prosto od adwokata Wokulski
udał się do Łazienek, gdzie spotkał Łęckich z hrabiną. Izabela
zaproponowała mu przechadzkę do Pomarańczarni tylko we dwoje, a on znowu
poczuł rozpierające go szczęście. Łęcka rozpoczęła rozmowę o Rossim, który
w Warszawie czuł się niedoceniany, a Wokulski zapewnił ją, że doczeka
największych owacji. Po odjeździe Łęckich miejsce, w którym był z Izabelą,
wydało mu się nagle puste i nudne. Wieczorem wezwał do siebie inkasenta
Obermana i zaczął z nim coś ustalać. Lokaj Wokulskiego podsłuchał
tylko, że rozmawiają o teatrze.
ROZDZIAŁ
OSIEMNASTY
Zdumienia, przywidzenia i obserwacje starego subiekta
Nowa mania Wokulskiego –
nagłe zainteresowanie teatrem i widowiskami w języku włoskim – dziwiła
i gorszyła Rzeckiego, a także Szlangbauma. Pan Ignacy poczuł się
wręcz obrażony, gdy Stach dał mu bilet do teatru oraz drogi album o Warszawie,
który nakazał wręczyć Rossiemu. W teatrze śmiano się z niemodnego
ubioru i manier Rzeckiego, któremu Wokulski kazał usiąść w pierwszym
rzędzie. Po chwili zamienił się miejscem z fabrykantem o nazwisku
Pifke i znalazł się w ósmym rzędzie. Album dla Rossiego zostawił fabrykantowi.
W czwartym rzędzie dostrzegł Stacha, który nie patrzył na scenę, tylko
wpatrywał się w siedzącą w loży pannę Łęcką. Zaobserwował, że gdy jej
twarz wyrażała największy zachwyt Rossim w roli Makbeta, Wokulski pocierał
ręką głowę, a wtedy w sali rozlegały się gwałtowne oklaski i okrzyki
„Brawo Rossi!”. Rzeckiemu wydało się, że to przywidzenie, bo jego przyjaciel
nie mógłby być aż tak głupi, by dla kaprysu arystokratki kupować Rossiemu
klakierów.
Po wyjściu z teatru pan
Ignacy udał się do restauracji, gdzie zjadł kolację i wypił siedem kufli
piwa, przez co wrócił do domu pijany o wpół do drugiej w nocy. Śniła
mu się Izabela, za którą Wokulski wspinał się na wysoką wieżę. Ona odfrunęła
jak ptak, a Stach runął z wysokości dziesięciu pięter na ziemię.
Później śniło mu się, że znowu jest w teatrze, gdzie się kompromituje.
Rano po raz pierwszy nie chciało mu się iść do sklepu i wyszukiwał sobie kolejne
preteksty, żeby nie wychodzić z pokoju. Do pracy spóźnił się o czterdzieści
minut. Subiekt Klejn podał mu niepodpisany list, który okazał się skierowany do
Wokulskiego. Anonimowy nadawca pytał go, dlaczego zatruwa spokój pewnej damie
chcącej kupić bezwartościową kamienicę. Ignacy nic z tego nie zrozumiał,
lecz Klejn wyjaśnił mu, że to Stach zamierza kupić kamienicę Łęckiego, a anonim
pochodzi zapewne od baronowej Krzeszowskiej. Informacje te zaniepokoiły Rzeckiego,
więc upewnił się, rozmawiając ze Szlangbaumem, który wyraźnie coś przed nim
ukrywał.
Gdy Wokulski pojawił się w sklepie
i zaczął wypytywać go o przyczynę zamiany miejsca w teatrze,
Rzecki odpowiadał niechętnie, burcząc pod nosem, więc i Stachowi zepsuł
się humor. Ignacy tymczasem przez cały dzień zastanawiał się, po co jego
przyjaciel robił takie dziwne rzeczy. Dopiero przybycie dawno niewidzianego
Mraczewskiego i rozmowa o polityce poprawiły mu humor. Z rozmowy
z Mraczewskim Rzecki dowiedział się, że odwiedził panią Stawską, która
jest mężatką, lecz jej mąż przed czterema laty uciekł do Ameryki posądzony
o zabójstwo. Co prawda znaleziono i osądzono prawdziwego winnego,
jednak o mężu Stawskiej słuch zaginął.
Rzecki dowiedział się
również, że Suzin zaoferował Wokulskiemu świetny interes, ten jednak odmówił mu
wyjazdu do Paryża, ponieważ ważniejsze sprawy miał w Warszawie. To jeszcze
bardziej zniechęciło pana Ignacego i w nocy przyśnił mu się kolejny
koszmar, w którym Łęcka wyleciała jak ptak z chwiejącej się kamienicy,
a Stach zginął pod jej gruzami.
Następnego dnia udał się do
sądu, gdzie miała odbyć się licytacja. Uderzył go widok licznie zgromadzonych
Żydów. Zgodnie z tym, co ustalił Wokulski, licytację wygrał podstawiony za
niego Szlangbaum, a Rzecki pomyślał, że wszystko, co do tej pory usłyszał
na temat Stacha, to tylko plotki.
ROZDZIAŁ
DZIEWIĘTNASTY
Pierwsze ostrzeżenie
O poranku Rzecki zastał w sklepie
Mraczewskiego, który poskarżył mu się, że Wokulski stracił rozum, nie chce
robić doskonałych interesów z Suzinem. Klejn poprosił pana Ignacego o oddanie
Stachowi, który jest dziś w złym humorze, listu od Łęckiego. Rzecki zaczął
robić mu wyrzuty, a gdy dowiedział się, że ważniejsza od interesów jest
zapowiadana na za tydzień podróż z Łęckimi do Paryża, próbował go od tego
odwieść, przekonując go, że nie warto poświęcać się dla kobiety. W tym
momencie przyszedł Tomasz Łęcki i zwierzył się Stachowi, że jest bardzo
poirytowany faktem kupienia przez Szlangbauma jego kamienicy za cenę niższą niż
się spodziewał.
Wokulski obiecał ulokować
jego pieniądze w korzystnym interesie, a wzruszony i ucieszony
Łęcki przypomniał mu, że Izabela zaprasza go nazajutrz na obiad.
Po powrocie do domu pan
Tomasz żalił się córce na żydowskich lichwiarzy, chwaląc jednocześnie Wokulskiego.
Gdy położył się spać, przyszedł odebrać swój dług Żyd Szpigelman, od którego
Izabela dowiedziała się, że wysoki procent obiecany jej ojcu nie zdarza się
nigdzie i zapytała, czy nie obawia się Wokulskiego. Ojciec po raz kolejny
wzruszył się, mówiąc, że jest to najszlachetniejszy człowiek, jakiego zna.
Rozmowę przerwało im przybycie hrabiny Karolowej. Od ciotki Izabela dowiedziała
się, że wrócił z Chin i Anglii Kazimierz Starski, któremu babka
zamierzała oddać majątek. Izabela zarumieniła się i ucieszyła na wieść, że
się o nią dopytywał i że następnego dnia ma ich odwiedzić. Hrabina
uznała, że to doskonała partia dla Izabeli, a ona z radości ucałowała
ręce ciotki.
Rozmawiając z panna
Florentyną, Izabela uspokoiła ją, że Wokulski będzie jej cichym wielbicielem
bez względu na wszystko. W nocy przyśnił jej się Starski jako mąż, Rossi
jako platoniczny kochanek i Ochocki jako drugi, a Wokulski jako ich
plenipotent. Rano kazała pannie Florentynie napisać do niego list, aby z pieniędzy
ojca natychmiast spłacił wszystkich, u których mają długi, ponieważ
obawiała się, że Starski mógłby zastać u nich wierzycieli. Godzinę później
otrzymała trzy listy. W jednym ciotka informowała ją, że zamówiła
konsylium lekarskie dla jej ojca oraz instruowała, jak ma się zachowywać wobec
Starskiego. W drugim Wokulski zobowiązywał się do spłaty Żydów o godzinie
pierwszej, trzeci zaś był od baronowej Krzeszowskiej, która błogosławiła
Stanisława jako wybawcę i prosiła o wstawiennictwo, aby nie wypędzał jej
z kamienicy. Dowiedziawszy się z listu baronowej prawdy o licytacji,
Izabela popadła w rozdrażnienie, jednak ojciec rozwiał jej obawy,
twierdząc, że Wokulski jest kupcem i wie, co robi.
Gdy Wokulski przybył,
przepędził Żydów i kazał im się stawić o osiemnastej w jego
kantorze. Zapewnił Łęckich, że sam pokryje koszty ich wyjazdu do Paryża i obiecał
panu Tomaszowi pożyczkę. Izabela zaczęła wypytywać go wprost, dlaczego ich
osacza i prześladuje, ona zaś zaoponował, dowodząc, że jest ich sługą
wierniejszym niż pies. W tym momencie przybył Starski. Zaczęli rozmawiać w towarzystwie
Stacha po angielsku, Wokulski zaś sprawiał wrażenie człowieka zupełnie
pochłoniętego oglądaniem albumu. Zrozumiał rozmowę, z której wynikało, że
Izabela i Kazimierz mieli spędzić ze sobą wakacje. Rozdrażniony pożegnał
się z Łęckimi i pozostawił Izabelę zdziwioną chłodnym pożegnaniem
oraz oświadczeniem, że tej nocy wyjeżdża do Paryża.
ROZDZIAŁ
DWUDZIESTY
Pamiętnik starego subiekta
Rzecki odnotował fakt
wyjazdu Wokulskiego do Paryża. Podejmowanie takich nagłych decyzji uznał za
błazeństwo. Zaczął podejrzewać, że Stach bierze udział w jakichś
interesach politycznych, bo nie sposób popełnić takiego szaleństwa dla kobiety.
Pan Ignacy poszedł do
doktora Szumana, z którym rozmawiał o miłości, a potem sam
rozmyślał o polityce.
Pewnego dnia odwiedził go
stary kiper z winiarni Hopfera, z którym był w powstaniu na Węgrzech,
pan Machalski. Przez tydzień nocował on u Rzeckiego i włóczył się
po Warszawie. Wspólnie wspominali dawne czasy. Rzecki przypomniał sobie
historię młodości Wokulskiego. Pewnego razu, w 1857 lub 1858 roku,
pan Ignacy wstąpił do winiarni Hopfera i zapytał o Jana. Znajdował
się on w piwnicy przy beczkach, z których rozlewał wino do butelek.
Towarzyszyli mu siwy starzec i młody chłopiec. Byli to Stach Wokulski i jego
ojciec. Usłyszał, jak starzec czyni młodemu wyrzuty, że wydaje pieniądze na
książki, podczas gdy on potrzebuje ich na adwokatów i procesy sądowe. Zawstydzony
chłopak widząc, że mają świadków, wyprowadził stamtąd ojca. Machalski wyjaśnił
Rzeckiemu, że staremu brak piątej klepki, a młody pracuje tu już od czterech
lat, ale nie nadaje się do sklepu, bo ma charakter naukowca. Samodzielnie
buduje różne zadziwiające maszyny i marzy o wynalezieniu perpetuum
mobile. Odkąd pewien profesor obejrzał jego wynalazki i orzekł, że
powinien się uczyć, Stach kupuje książki i uczy się nocami, marząc
o studiach uniwersyteckich w Kijowie. Z kolei jego ojciec
procesuje się o majątek po dziadku. Subiekci, a nawet goście zaczęli
mu dokuczać, bo ciągle czytał książki, jednak Hopfer nie zwalniał go, bo jego
córka (Kasia) kochała się w nim.
Wokulski pracował tam jeszcze
przez kolejne trzy lata. W tym czasie zawarł znajomości ze studentami
i urzędnikami, którzy pomagali mu w przygotowaniu do egzaminów. Był
wśród nich niejaki Leon, który wyróżniał się zapałem. Na początku 1861 roku
Stach zamieszkał u Rzeckiego i porzucił pracę, a zaczął
uczęszczać na wykłady jako wolny słuchacz. Pan Ignacy zapamiętał dziwną scenę
pożegnania Wokulskiego z winiarnią. Gdy zszedł do piwnicy, aby pożegnać
się z Machalskim, pozostali koledzy zabrali mu drabinę i musiał
wydostać się z piwnicy, podciągając się na rękach. Goście śmiali się z niego
i drwili. Wokulski wydostał się z piwnicy o własnych siłach, nie
podał nikomu ręki i wyszedł. Rzecki pomyślał, że to wydobywanie się z piwnicy
jest symbolem jego życia.
Stach utrzymywał się z korepetycji,
a wolny czas poświęcał na badania i konstruowanie kolejnych maszyn.
Kasia Hopferówna nadal się w nim kochała i mając bliżej inne sklepy,
przychodziła pod byle pretekstem do sklepu Mincla i ciągle mówiła o Stanisławie.
W końcu schudła, zmizerniała i posmutniała, a gdy Rzecki
próbował zwrócić uwagę Stacha na nią, ten tylko go ofuknął. Nie pomogła nawet
interwencja Hopfera u Minclów. Tymczasem zainteresowała się Wokulskim żona
Jana Mincla, Małgorzata.
Pewnego razu pan Ignacy
poszedł z Wokulskim do piwnicy Machalskiego, w której odbywało się
zebranie pod przewodnictwem pana Leona. Wtedy to Stach zadeklarował udział w konspiracji
i porzucił swoje eksperymenty. W końcu pewnego dnia zniknął. Po dwóch
latach przysłał list z Irkucka, prosząc o przysłanie mu książek.
Wrócił z zesłania w 1870 roku. Okazało się, że w Irkucku
pracował naukowo i otrzymał podziękowania od petersburskich towarzystw
naukowych.
Na początku żył z pieniędzy
zarobionych na korepetycjach w Rosji, później nie mógł znaleźć pracy
i czuł się oszukany. W tym czasie zmarł Jan Mincel, a wdowa po
nim zaopiekowała się Wokulskim i pół roku później wzięli ślub. Subiekci
zaczęli śmiać się z niego, a ludzie plotkowali, że sprzedał się
starszej od siebie kobiecie za majątek. Szybko jednak przestali, gdy okazało
się, że Wokulski od razu zabrał się do pracy i w ciągu roku rozwinął
sklep bardziej niż jego poprzednik, a w kolejnym podwoił obroty
dzięki stosunkom handlowym z Moskwą. Pani Małgorzata bardzo go kochała i była
o niego zazdrosna. Po trzech latach małżeństwa poczuł się przytłoczony
ciężarem tego małżeństwa. W piątym roku po ślubie pani Małgorzata zmarła
na zakażenie krwi po natarciu się jakimś podejrzanym kosmetykiem. Wokulski miał
wówczas 46 lat. Gdy owdowiał, stał się jeszcze bardziej apatyczny. Gdy
pewnego razu Rzecki na siłę wysłał go do teatru, Stach wrócił stamtąd znienacka
odmieniony, a wkrótce wyjechał do Bułgarii, skąd wrócił z ogromnym
majątkiem. Stara plotkarka, pani Meliton twierdziła, że Stach jest zakochany,
ale pan Ignacy nie chciał w to uwierzyć.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Pamiętnik starego subiekta
Pan Ignacy snuje rozważania o sytuacji
politycznej w Austrii, Bośni i Hercegowinie, przewidując wybuch
wojny. Z Paryża napisał do niego Stach i poprosił o zaopiekowanie
się kamienicą, którą kupił od Łęckich. Rzecki znalazł tam śmietnik załadowany
śmieciami do wysokości pierwszego piętra i mydliny płynące rynsztokami. Na
trzecim piętrze, w brudnym i zaniedbanym mieszkaniu, z żoną i trójką
dzieci, mieszkał rządca Wirski. Był on szlachcicem, który utracił majątek
ziemski. Rzecki dowiedział się od niego, że jedni lokatorzy w ogóle nie
płacą za czynsz, a inni płacą kary albo podatki. Okazało się, że Wirski
widział triumfalny powrót Napoleona do Paryża i był we Włoszech w przeddzień
bitwy pod Magentą w 1859 roku. Majątek stracił po wejściu w życie
ustawy uwłaszczeniowej. Opowiedział Rzeckiemu o swoim udziale w bitwie.
Kamienica w ogóle nie
przynosiła żadnych dochodów. Pan Ignacy zapragnął poznać jej mieszkańców. Najpierw
trafił do mieszkania trzech studentów na tym samym piętrze. Panował tam
niesamowity bałagan, a poza stosami książek pan Ignacy dostrzegł
szachownicę i dwie trupie czaszki – jedna pełniła rolę pojemnika na tytoń,
a druga cukierniczki. Okazało się, że studenci chodzą nago po pokoju
i nie zasłaniają okien, na co uskarża się sąsiad z naprzeciwka mający
dorosłą córkę. Od czterech miesięcy zalegają z czynszem.
Osobą, która płaciła
regularnie, była majętna baronowa Krzeszowska. Kobieta straciła córeczkę,
porzucił ją mąż. Zajmowała mieszkanie na drugim piętrze i dążyła do
przejęcia kamienicy. Jej mieszkanie sprawiało wrażenie opuszczonego, sprzęty
okryte były pokrowcami. Rzecki zastał u niej Maruszewicza. Zażądała od
pana Ignacego usunięcia z kamienicy praczek, studentów i podejrzanej
pani Stawskiej, ni to wdowy, ni to rozwódki. Oznajmiła, że jest przykuta do tej
strasznej kamienicy przez pamięć o utraconej córeczce, a nikt jej nie
szanuje. Ziała nienawiścią w stosunku do pani Stawskiej, zazdroszcząc jej
urody i posądzając o romans z baronem.
Gdy wyszli, Wirski wyjaśnił
mu, że pani Stawska to najuczciwsza z kobiet, pracująca bez wytchnienia,
aby utrzymać dziecko i swoją matkę-staruszkę. Ich mieszkanie było małe, przytulne
i wesołe. Powitała ich matka Stawskiej, pani Jadwiga Misiewiczowa i opowiedziała
o zaginięciu zięcia (Ludwika) podejrzewanego o zabójstwo lichwiarki.
Co prawda potwierdzono jego niewinność, lecz mimo to od dwóch lat Ludwik, który
schronił się za granicą, nie dał znaku życia.
Gdy w salonie pojawiły się
pani Stawska z Helunią, Rzecki obniżył im czynsz i obiecał, że
nakłoni Wokulskiego do użycia swoich wpływów, aby pomóc w szukaniu
zaginionego męża. Wyraził przekonanie, że najlepiej byłoby, gdyby okazało się,
że Ludwik już nie żyje. Następnie ułożył w głowie plan zeswatania
Wokulskiego z piękną panią Heleną.
TOM DRUGI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Szare dni i krwawe godziny
Po wyjeździe z Warszawy
Wokulski pogrążył się w apatii. W Paryżu przywitał go Suzin, zaprowadził
do apartamentu wynajętego w hotelu. Po złożeniu bagaży Stach wyszedł na spacer.
Paryż zadziwił go i przytłoczył swoim ogromem, wspaniałością budowli
i ruchem ulicznym. Przez cały czas prześladowały go myśli o Izabeli.
Po powrocie do hotelu zastał
tłum oczekujących go interesantów, których po kolei odprawił. Wciąż czuł
niepokój i trapiły go myśli o Izabeli. Ponownie wyszedł na spacer,
tym razem udając się w innym kierunku. Po kilku godzinach wrócił,
dochodząc do wniosku, że Paryż zaczął go nudzić po jednym dniu.
Wieczorem wziął udział w spotkaniu
z Suzinem i fabrykantami okrętów handlowych, a później położył
się spać. W ciągu kolejnych dni odbywał spotkania w interesach
i metodycznie zwiedzał miasto. Czuł, że to miejsce tworzy chaos bardzo
podobny do tego, który miał w duszy. Sam nie potrafił powiedzieć, czego
chciał. Gdy nie mógł się uspokoić, wypijał karafkę koniaku. W końcu zaczął
przyglądać się planowi Paryża i ze zdumieniem odkrył, że milionom ludzi
udało się w ciągu wieków stworzyć wielkie miasto o bardzo logicznym
planie. Doszedł do wniosku, że Francuzi mają rację, biorąc życie takim, jakie
jest, ponieważ jemu oddawanie się ideom przyniosło tylko odrzucenie i smutek.
Uznał, że gdyby urodził się i żył we Francji, jego życie mogłoby potoczyć
się zupełnie inaczej. Ogarnął go wstyd za Polaków. Do głowy przyszła mu myśl,
że jest człowiekiem o zmarnowanym życiu i talentach. Zaczął nawet
rozważać możliwość sprzedania sklepu i osiedlenia się na resztę życia
w Paryżu.
ROZDZIAŁ DRUGI
Widziadło
Pewnego dnia Wokulskiemu
zameldowano odwiedzającego i przedstawiono jako profesora Geista. Człowiek
ten zachowywał się jak wariat, był chemikiem, ale w swoich badaniach
wyszedł daleko poza tę dziedzinę. Przyszedł po to, aby sprzedać Wokulskiemu
materiały wybuchowe albo wyżebrać pieniądze na dalsze badania. Gdy po dwóch
godzinach wyszedł, przyszedł po raz drugi, przynosząc ze sobą dziwne próbki. Były
wśród nich metal wyglądający jak platyna, ale dwukrotnie od niej cięższy, szkło
gęstsze od żelaza, przewodzące prąd, dające się strugać, rozgrzewać i kuć
młotem, w końcu sztabka metalu lekkiego jak piórko. Profesor Geist dążył
do wynalezienia metalu lżejszego od powietrza, jednak brakowało mu pieniędzy
i pomocników.
Wokulskiemu Geist raz wydawał
się oszustem, a raz geniuszem. Jeden z interesantów, Jumart, zabrał
go na pokaz sztuczek hipnotyzera. Stach doszedł do wniosku, że wszystko na
świecie jest oszustwem – rzekome wynalazki Geista, miłość do Izabeli i ona
sama. Udał się osobiście do Palmieriego i okazało się, że nie jest podatny
na hipnozę, zatem Geist go nie oszukał.
Po wyjeździe Suzina z Paryża
otrzymał od Rzeckiego list, w którym stary subiekt prosił go o pomoc
w wyjaśnieniu, co stało się z mężem pani Stawskiej. Udał się więc do
baronowej, którą polecił mu Suzin i poprosił o wykorzystanie jej
szerokich znajomości do poszukiwań Stawskiego. Zapłacił jej więcej niż
zażądała.
W ciągu kolejnych dni nudził
się i po raz drugi pojechał do Palmieriego, aby upewnić się, czy mogła go
zahipnotyzować kobieta i otrzymał odpowiedź twierdzącą. Następnie pojechał
do Geista, który mieszkał w starym, zrujnowanym domu. Profesor zaprowadził
go do swojego laboratorium pełnego rozmaitych urządzeń. Całe mieszkanie
zagracone było rozmaitymi sprzętami i wynalazkami Geista. Wokulski
pomyślał, że ten człowiek mógłby być milionerem, a żyje w ubóstwie,
ukrywając swoje dzieła dla przyszłej, lepszej ludzkości. Wokulski przez kilka
godzin wykonywał próby z metalami wynalezionymi przez Geista i doszedł
do wniosku, że nie ma w nich żadnego oszustwa. Geist oświadczył, że zyskał
pieniądze ze sprzedaży materiałów wybuchowych, więc na kilka lat ma
zabezpieczenie finansowe. Podarował Wokulskiemu próbkę metalu pięć razy
lżejszego od wody, którą ten umieścił w specjalnie do tego celu zakupionym
złotym medalionie.
Po powrocie do hotelu
Stanisław zaczął czytać znalezione w antykwariacie poezje Mickiewicza i uznał,
że to one zatruły jego życie sentymentalnymi poglądami na miłość. Rzucił
książkę w kąt, a potem zreflektował się i uznał, że to ludzie
zatruli poezję, a Mickiewicz był takim samym męczennikiem jak on. Doszedł
do wniosku, że nie ma po co wracać do Warszawy i że powinien zostać z Geistem,
a do pomocy ściągnąć Ochockiego. Gdy już chciał napisać w listach do
Rzeckiego i do Geista o swojej decyzji, dostarczono mu list od
prezesowej Zasławskiej, która czyniła mu wyrzuty, że zapomniał o niej i o Izabeli,
która rumieni się na dźwięk jego nazwiska. Domagała się jak najszybszego jego
przyjazdu do niej. Czytając list, zerwał się od stołu i zażądał rachunku
za cały pobyt, a następnie kazał natychmiast odwieźć się na dworzec.
ROZDZIAŁ TRZECI
Człowiek szczęśliwy w miłości
Po powrocie do Warszawy
Wokulski zastał kolejny list od prezesowej Zasławskiej, która zapraszała go do
siebie na kilka tygodni. Jego interesy kwitły, a majątek mnożył się
z dnia na dzień, tak, że trzeba było zatrudnić nowych pracowników. Suzin
proponował mu kolejne intratne interesy, a Rzecki wciąż podejrzewał go o udział
w spisku politycznym. Cała Warszawa o nim plotkowała.
Już drugiego dnia po
powrocie wyjechał z Warszawy do prezesowej. W pociągu dosiadł się do
niego baron Dalski, który także jechał do Zasławka. Pokazał Wokulskiemu
biżuterię z szafirów, którą kupił w Wiedniu dla swojej narzeczonej –
Eweliny Janockiej – wnuczki prezesowej. Stary baron przechwalał się miłością
młodziutkiej dziewczyny i zachowywał się jak zakochany młodzieniec. Po
wyjściu barona z przedziału Wokulski otworzył okno i zasnął. Obudzono
go o dziesiątej następnego dnia, gdy miał wysiadać. Czekając na powóz, rozmawiał
z baronem. Dowiedział się, że u prezesowej przebywają liczni goście,
w tym Ewelina Janocka, trzydziestoletnia wdowa Kazimiera Wąsowska, kuzynka
Eweliny Fela, Julian Ochocki, a od czasu do czasu przyjeżdżają na kilka
dni Łęccy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wiejskie rozrywki
Jadąc powozem, Wokulski i baron
Dalski spotkali drugi wóz, którym jechało rozbawione towarzystwo. Powoził nim
Julian Ochocki. Znajdowały się tam m.in. pani Wąsowska, Ewelina Janocka,
Kazimierz Starski i Felicja Janocka. Poprosili, aby Wokulski z baronem
przesiedli się do nich. W pewnym momencie o mało nie doszło do
wypadku, zapobiegł temu Wokulski, który wyskoczył i podparł powóz. Wśród
przekomarzań dojechali do Zasławka. Służący zaprowadził Wokulskiego do pałacu
i po chwili prezesowa zaprosiła go do stołu.
Wszyscy zjedli śniadanie, po
którym prezesowa zaczęła wypytywać Wokulskiego o towarzystwo. Następnie
udał się na przechadzkę i spotkał Ochockiego, dołączyła do nich panna
Felicja i poszli nad sadzawkę łowić ryby. Po obiedzie całe towarzystwo
zgromadziło się w parku. Wokulski niechcący podsłuchał rozmowę Eweliny
Janockiej ze Starskim, w którym naprawdę była zakochana. Zrozumiał, że
wychodzi ona za mąż za barona wyłącznie dla pieniędzy, stąd na jej twarzy
ciągle maluje się smutek.
Następnego dnia pani
Wąsowska zaproponowała Wokulskiemu wspólną przejażdżkę konną. Wypróbowywała na
nim swe wdzięki, a gdy okazał się niewzruszony, rozzłościła się. Z dalszego
ciągu rozmowy wywnioskował, że pani Wąsowska lubi bawić się mężczyznami.
Pokłócili się w końcu i Wąsowska zarzuciła mu, że jest nudziarzem.
Przed powrotem do domu pogodzili się, a wdowa uznała, że jej towarzysz
jest jednak człowiekiem nietuzinkowym.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Pod jednym dachem
W czasie, gdy Wokulski był
na przejażdżce z panią Wąsowską, do Zasławka przyjechała Izabela.
Domyślając się, że przebywa tam Wokulski, jechała niechętnie. Wiedząc, że
Starski nie odziedziczy po prezesowej majątku, a także, że wszystko mu
jedno, z kim się ożeni, bo zrobi to wyłącznie dla majątku, również do
niego poczuła niechęć. Barona Dalski, który należał do jej ostatnich
wielbicieli, sam się wycofał na rzecz Eweliny Janockiej, dlatego wyraziła się
kiedyś życzliwie o Wokulskim, a prezesowa to podchwyciła.
Izabela zamierzała przywitać
Wokulskiego z najwyższą pogardą, ale poczuła się przykro dotknięta, gdy
dowiedziała się, że pojechał na spacer z panią Wąsowską. Ogarnął ją
niepokój również wtedy, gdy Felicja Janocka zdradziła, że jest o Wokulskiego
zazdrosna. Myślała teraz o nim jako o człowieku, który ma ogromny
majątek i szerokie znajomości, którym zachwycali się arystokraci i którego
kokietowały kobiety. Gdy w rozmowie z prezesową wyraziła się o nim
słowem „kupiec”, staruszka napomniała ją, że to szlachcic o równie dobrym
nazwisku jak jej. Powiedziała również wiele gorzkich słów o nie zawsze prawdziwym
szlachectwie utytułowanych znajomych, co znowu dało Izabeli do myślenia.
Wokulski wrócił na obiad
i zastał w pokoju zgromadzone towarzystwo. Izabela rozmawiała ze
Starskim, w którego wzroku dostrzegł ironię i odczuł gniew. Przy
obiedzie zaobserwował, że Izabela żartuje ze Starskiego, a ten wymienia
spojrzenia z Eweliną Janocką, co go ucieszyło.
Po obiedzie wszyscy udali
się do parku, gdzie Wokulski do końca odkrył zdradę Eweliny. W końcu
został sam na sam z Izabelą i pogrążyli się w rozmowie na temat
Paryża, arystokracji, pracy i znaczenia kobiet. Wieczorem odwiedził go
baron i znów rozmawiali o kobietach.
Przez dwa kolejne dni padał
deszcz, wiec grano w karty, a damy czytały książki. Gdy się
rozpogodziło, towarzystwo wybrało się do lasu na grzyby.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Lasy, ruiny i czasy
W czasie wyprawy do lasu
Wokulski miał zły humor, gdyż wydało mu się, że w Izabeli kocha się
Ochocki i że przy nim nie ma żadnych szans. Na życzenie towarzystwa
opowiedział o swoich wrażeniach z lotu balonem na uwięzi w Paryżu.
Ochocki stracił humor, mając pretensje sam do siebie, że zamiast pojechać do
Paryża, zmarnował dwa miesiące w Zasławku. Porzucił koszyk i odszedł,
a Wokulski znów pozostał sam na sam z Izabelą. Okazało się, że lubi
ona Ochockiego, ale uważa, że to najgorszy kandydat na męża. Opowiedziała mu
o swoich wyobrażeniach związanych z naturą, potem wspominali, co
robili przed rokiem. Na koniec Wokulski zapytał ją wprost, czy to, że o niej
myśli, jest dla niej obrazą i przysiągł, że jeżeli tak, to usunie się na
zawsze. Izabela przyznała, że każdy ma do tego prawo, on też.
Kolejne dni były dla niego
szczęśliwe, każdy bowiem miał jakieś zajęcie, on zaś przebywał nieustannie z panną
Izabelą. Spacerowali po polach, przesiadywali na ławce pod starą lipą, pływali łodzią
po stawie i karmili łabędzie. Prezesowa przerwała tę sielankę, prosząc o odwiedzenie
Zasławia i wyrycie na pamiątkowym kamieniu pod zamkiem słów:
„Na każdym miejscu i o każdej dobie,
Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił,
Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie,
Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił.”
Nazajutrz całe towarzystwo
pojechało do Zasławia i nie mógł już być sam na sam z Izabelą, więc stracił
humor. Odłączył się od towarzystwa, aby pójść do zamku. Pomoc zaoferował mu
miejscowy proboszcz i polecił dwudziestokilkuletniego kowala i stolarza
Węgiełka, który miał wykuć napis. Okazało się, że zajmował się stolarką, ale
przed rokiem spalił mu się warsztat.
Pod górą zamkową Wokulski
zastał już wszystkich, zeszła do niego Izabela, która chciała obejrzeć z nim
ruiny zamku. Węgiełek opowiedział im legendę o potoku, w którego dnie
znajdowała się dziura zatkana ogromnym kamieniem. Prowadziła ona do podziemi
wypełnionych skarbami, gdzie spoczywała piękna panna ze złotą szpilką wbitą w głowę.
Nie ocknie się, dopóki ktoś nie wyjmie jej tej szpilki. Ten, kto to zrobi, będzie
również musiał się z nią ożenić. Jest to przedsięwzięcie niebezpieczne,
ponieważ panny i skarbów pilnują rozmaite straszydła. Kamień sam dwa razy
w roku odsuwał się i ukazywał skarby w otchłani – na Wielkanoc
i w św. Jana. Pewnego razu poszedł tam młody kowal z Zasławia
i odkąd ujrzał pannę, nie mógł o niczym innym myśleć. Wrócił nad
potok w św. Jana i z siekierą w ręku skoczył w otchłań.
Potwory otoczyły go, ale nie śmiały mu nic zrobić, bo widziały, że to człowiek
odważny. Gdy wyjął do połowy szpilkę z głowy dziewczyny, jęknęła z bólu,
a wtedy kowal się przestraszył i bestie go zabiły. Panna została na
wpół rozbudzona i do dziś czasem słychać jej płacz, a na kamieniach
zostały ślady krwi kowala. Potok zaś wysechł i nikt już dzisiaj nie wie,
gdzie znajduje się wejście do podziemi. Izabela zapytała Wokulskiego, jakie słowa
mają być wyryte na kamieniu, a on podał jej zapisaną kartkę. Oboje
wzruszyli się głęboko. Wrócili do pozostałych i razem z nimi zjedli
obiad.
Wracali już o zmroku i gdy
Ochocki zapalał papierosa, Wokulskiemu wydało się, że zobaczył w świetle zapałki
coś niepokojącego.
Nazajutrz okazało się, że
panna Łęcka musi wyjechać na prośbę hrabiny Karolowej, u której miała
spędzić kolejny miesiąc. Wokulski zapytał, czy po tym czasie będzie mu wolno ją
odwiedzić i wyznał jej ogrom swojej miłości oraz wyrzeczeń, jakie dla niej
poniósł. Obiecał, że jeśli sobie tego nie życzy, to zniknie z jej oczu,
ale nie powiedziała nic, więc uznał to za przychylność.
Po odjeździe Izabeli nie
mógł znaleźć sobie miejsca. Dostrzegł też, że pozostali również są bez humoru.
Prezesowa zaprosiła go do rozmowy, podczas której nazwała kobiety niepotrafiące
docenić miłości głupimi pannami i lalkami.
Wieczorem odwiedził go
baron, któremu zaczęło się wydawać, że wszystkie kobiety, nie wyłączając jego
narzeczonej, niekiedy zwodzą mężczyzn i pozwalają się bałamucić
intrygantom. Wokulski długo nie mógł zasnąć, w końcu doszedł do wniosku,
że jeżeli Izabela go nie pokocha, wyjedzie do Geista.
Następnego dnia wyjechał na
konną przejażdżkę, śladami spacerów z Izabelą i pogrążył się w rozmyślaniach,
a po pewnym czasie dogoniła go pani Wąsowska, która zaczęła go pouczać co
do współczesnych kobiet. Stracił humor i po powrocie odradził prezesowej
budowę cukrowni, a następnie oznajmił, że nazajutrz wyjeżdża, wstępując
tylko po drodze do Zasławia. Staruszka zaprosiła go w odwiedziny, gdy
będzie w Warszawie. Pożegnał się jeszcze z Ochockim i zaprosił
go do siebie.
Nazajutrz wyjechał do
Zasławia, gdzie zastał już wyryty przez Węgiełka w kamieniu czterowiersz.
Zabrał stolarza ze sobą do Warszawy.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Pamiętnik starego subiekta
Jest rok 1879. Rzecki
rozważa sytuację polityczną Austrii, Bośni, Macedonii i Anglii, a także
rozmyśla o wybuchu epidemii dżumy w okolicy Astrachania. Wspomina
o tym, że w październiku Jan Matejko skończył malować „Bitwę pod
Grunwaldem”. Pisze także o baronowej, która nie cierpi Stawskiej, sadząc,
że wszyscy się w niej kochają, w tym jej mąż.
Pan Ignacy bywał u Pani
Heleny dość często. Opiekował się kamienicą pod nieobecność Wokulskiego i zawiadomił
kobiety, że na razie nie ma żadnych informacji o losach zaginionego
Ludwika. Gdy w końcu pojawiła się nadzieja, że niebawem sprawa Stawskiego
się rozstrzygnie, Rzecki wyraził nadzieję, że może nie żyje. Po powrocie Stacha
pojechali razem do kamienicy, która została wyremontowana i odwiedzili
panią Stawską. Wokulski opowiedział, że Ludwik Stawski przed dwoma laty
przebywał w Nowym Jorku, później przeniósł się do Londynu pod przybranym
nazwiskiem.
Po tej wizycie Wokulski
otrzymał list, w którym anonimowa osoba zarzucała mu, że hańbi się
schadzkami z kobietą źle się prowadzącą, która jest Helena Stawska.
Nazywała również Rzeckiego starym rozpustnikiem, który uwodzi kochankę
Wokulskiego i okrada go z dochodów z kamienicy. Przyjaciele od
razu domyślili się, że autorką listu jest baronowa. Wkrótce pojawił się u Stacha
adwokat Krzeszowskiej i usiłował skłonić go do sprzedaży kamienicy za
niską cenę, po czym został bezceremonialnie wyrzucony za drzwi.
Wieczorem Rzecki wyszedł na
piwo i spotkał się z radcą Węgrowiczem oraz ajentem Szprotem, którzy
plotkowali, że Wokulski sprzedaje sklep i że robi to dla panny Łęckiej, z którą
chce się żenić, aby nie mówiono o niej, że wyszła za kupca. Rzecki zrobił
awanturę i zagroził pojedynkiem, w końcu wyszedł obrażony, z postanowieniem,
że nigdy już nie pójdzie do tego szynku.
Gdy Wokulski oświadczył mu
w rozmowie, że może sprzedać sklep, kiedy mu się spodoba i ożenić
się, z kim zechce, pan Ignacy przyznał mu rację i znów poszedł na
piwo, aby przeprosić się z kolegami.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Pamiętnik starego subiekta
Pewnego wieczoru Rzecki udał
się do pani Stawskiej i jej matki. Okazało się, że wcześniej złożyła im
wizytę nieustannie je szpiegująca baronowa Krzeszowska. Prosiła panią Stawską
o pomoc w uporządkowaniu jej gospodarstwa, ponieważ spodziewa się, że
niebawem wróci do niej jej mąż. Od tego czasu pani Stawska bywała codziennie
u baronowej, która żaliła jej się na męża i jego rodzinę. W pokoiku
po zmarłej córce Krzeszowskich pani Helena cerowała koronki i jedwabie
baronowej, która pewnego razu zaproponowała, aby zabierała do niej córeczkę.
Helunia zobaczyła tam piękną lalkę po zmarłej córce Krzeszowskiej i odtąd
marzyła o takiej samej.
Baronowej udało się kupić od
Wokulskiego kamienicę za sto tysięcy rubli, jednak chodziła rozdrażniona i zła.
Natychmiast podniosła wszystkim czynsz i wypowiedziała pracę Wirskiemu.
Starska przyszła do sklepu
po lalkę dla Heluni, gdy uzbierała wystarczającą sumę pieniędzy. Rzecki z Wokulskim
wmówili jej, że jest to towar wybrakowany i sprzedali lalkę za symboliczna
kwotę. W przeddzień Wigilii okazało się, że baronowej zginęła lalka po
zmarłej córce, a oskarżenie o kradzież padło na Stawską. Kobieta załamała
się, bo skutkiem tych pomówień straciła lekcje, z których się utrzymywała.
Rzecki nie umiał pocieszyć kobiet, ale Wokulski zaproponował pani Stawskiej
posadę kasjerki w sklepie, którego właściciel zmarł, a majątek
należał do Wokulskiego. Ponieważ baronowa wyrzuciła Stawską z kamienicy,
Wirski znalazł jej wygodne mieszkanie z ogródkiem.
Wokulski opłacił adwokata,
który przybył z nim na rozprawę z powództwa Krzeszowskiej. Najpierw
odbyła się rozprawa przeciwko studentom, których nowa właścicielka chciała usunąć
z kamienicy. Sędzia zarządził eksmisję i zapłatę zaległego komornego.
Między rozprawami zaprosił Stacha na śniadanie. W czasie rozprawy Wokulski
wykazał, że lalka została kupiona u niego, ponieważ wewnątrz znajdowała
się metka z jego nazwiskiem. Okazało się, że lalkę baronowej niechcący
stłukła służąca, a pani Stawska została uniewinniona i pouczona, że
może wystąpić z oskarżeniem przeciwko Krzeszowskiej o zniesławienie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Pamiętnik starego subiekta
Pan Ignacy wyraża nadzieję,
że Wokulski ożeni się ze Stawską i będą szczęśliwi, a Napoleon IV
zaprowadzi porządek na świecie. Zauważa również zmianę w zachowaniu
subiektów w stosunku do Szlangbauma, a w czasie pobytu w restauracji
z ajentem Szprotem i radcą Węgrowiczem słyszy plotkę, że Wokulski
sprzedaje sklep Żydom. W nocy przyśniło mu się, że Żydzi naprawdę kupili
sklep, a on musi zarabiać na życie żebrząc z katarynką.
Od doktora Szumana
dowiedział się, że Wokulski zabezpieczył go, zapisując mu 20 000 rubli. Rozmawiali
także o miłości Wokulskiego do Łęckiej, która jest piękna, ale
rozpieszczona i bezduszna. Rzecki zadeklarował doktorowi chęć ożenienia
Stacha z panią Stawską.
Rozmawiając z Wokulskim,
Rzecki przekonał się, że rzeczywiście nosi się on z zamiarem sprzedaży
sklepu Szlangbaumowi. Nazajutrz obaj udali się na herbatę do pani Stawskiej –
Stach zrobił to zamiast pójścia na bal do księcia, który upokorzył go zbyt
późnym zaproszeniem.
Po powrocie Rzecki przyłapał
Wokulskiego na tym, że jeszcze gdzieś pojechał. Okazało się, że stał pod
drzewem przy kamienicy księcia i patrzył w oświetlone okna. Pan
Ignacy postanowił za wszelką cenę ożenić go z panią Heleną i na drugi
dzień rozmawiał o tym z panią Misiewiczową. Od Wirskiego dowiedział
się, jak przebiegała eksmisja studentów z kamienicy Krzeszowskiej, po
której baronowa poprosiła męża o powrót. Odwiedziła również panią Stawską
i pogodziła się z obiema kobietami.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Damy i kobiety
Dom Łęckich znowu ożył
i zaczęły w nim bywać tłumy odwiedzających. Izabela była pewna, że to
z jej powodu. Gdy jedna z dam uczyniła aluzję do jej wieku (25 lat),
Łęcka zastanowiła się, czy przyczyną jej nagłego powodzenia nie jest Wokulski.
Myślała o nim wówczas, że jest despotą i tyranem. Tymczasem on wciąż
rozmyślał o niej, a gdy widział jej kokieteryjne spojrzenia kierowane
ku innym mężczyznom, wydawało mu się, że jest inna niż to sobie wyobrażał. Izabela
natomiast, pomimo złości, uważała, że jest on i tak lepszy od jej
pozostałych adoratorów. Najgorętszym orędownikiem Wokulskiego stał się książę,
który – mimo obrazy z powodu odrzucenia jego zaproszenia na bal –
dowiedział się o Stanisławie wielu pozytywnych rzeczy. Chwalili go Żydzi,
szlachta, kupcy, fabrykanci, bankierzy, a nawet zakonnice. Książę
zarekomendował go Izabeli jako najlepszego kandydata na męża i ostatecznie
zdecydowała się za niego wyjść. W rozmowie z panią Wąsowską wyjawiła
jej wszystkie swoje motywacje i rachuby. Wąsowska odpowiedziała jej, że
prezesowa Zasławska przewidziała wyrachowanie Izabeli, jej zabawę Wokulskim
i fakt, że doceni go, gdy będzie już za późno. Staruszka dodała, że
zostało jej już niewiele życia, a umierający widzą wszystko jaśniej.
Wokulski zaczął bywać
u Łęckich coraz częściej, pan Tomasz witał go z czułością, a od
Izabeli dowiedział się, że prezesowa jest umierająca. Ile razy myślał o ukochanej,
tyle razy dochodził do wniosku, że nie potrafi jej zrozumieć. Gdy gryzły go
nieprzyjemne myśli, oddawał się pracy albo odwiedzał panią Stawską. Odkrył, że
jest ona pozbawiona choćby cienia egoizmu i wydała my się niemal święta.
Ona sama uważała go za najbardziej nadzwyczajnego człowieka, jaki kiedykolwiek
chodził po świecie, a po procesie o lalkę musiała wreszcie przyznać
sama przed sobą, że jego osoba bardzo ją obchodzi, czuła się jednak już
niezdolna do miłości. Mimo to odnosiła wrażenie, że zabrał jej całą duszę.
Tymczasem do Rzeckiego dotarła plotka, którą przekazał mu Henryk Szlangbaum,
głosząca, że pani Stawska została utrzymanką Wokulskiego.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
W jaki sposób zaczynają się otwierać oczy
Rzecki ponownie rozmawiał z doktorem
Szumanem o Wokulskim. Szuman uważał Stacha za nieuleczalnego marzyciela,
który zmierza do katastrofy. On sam postanowił wreszcie zacząć dorabiać się
majątku, by nie zostawać w tyle. Rzecki ledwo powstrzymywał się od
zrobienia doktorowi awantury. Chciał rozmawiać o miłości Stawskiej do
Wokulskiego, ale Szuman go zbył.
Panna Izabela udzielała się
w czasie Wielkiego Postu charytatywnie, chadzała na koncerty i grała
w żywych obrazach, odbierała hołdy adoratorów i pozwalała plotkować o sobie
oraz panu Szastalskim, który dla niej chciał się zabić. Wokulski obserwował to
wszystko i nic nie rozumiał. W rozmowie z Izabelą wyraził się
niepochlebnie o skrzypku Molinarim, co spowodowało, że się obraziła.
Poprosiła go o ułatwienie jej poznania wirtuoza, ale Wokulski,
przekonawszy się, że to płytki blagier, postanowił niczego jej nie ułatwiać.
W domu zastał Węgiełka,
który przeszedł operację i nieco zmizerniał. Poprosił Stacha o zgodę
na powrót do Zasławia i opowiedział, jak Marianna („magdalenka”)
pielęgnowała go w chorobie (wynajmował bowiem pokój u Wysockich).
Poprosił o zgodę na ożenek z nią, a Wokulski obiecał dać
dziewczynie posag.
Pod koniec marca znalazł się
na raucie u państwa Rzeżuchowskich, którzy zaprosili Molinariego.
Zaobserwował przy tym ogromne uwielbienie dam dla muzyka, a Izabela była
nim tak zajęta, że nawet nie zauważyła Wokulskiego.
Pani Wąsowska z Ochockim
zauważyli, jak bardzo Stach był zdenerwowany. Molinari zrobił w towarzystwie
ostatecznie złe wrażenie i Łęcka pożegnała go chłodno, ale nie mogła
przestać o nim myśleć. Po tygodniu jednak o nim zapomniała. Wokulski
tymczasem zaczął bywać codziennie wieczorem u pani Stawskiej, co
uszczęśliwiło Rzeckiego. Jednak w ciągu dnia Stach najczęściej popadał
w apatię. Przygnębienie minęło, gdy spotkał panią Wąsowską, która czyniła
mu wyrzuty z powodu opuszczenia Izabeli. Natychmiast pojechał do Łęckich,
przeprosił ukochaną, a ona pozwoliła mu mieć nadzieję. W zamian
podarował jej złoty medalion z ukrytą wewnątrz blaszką metalu podarowaną
mu przez Geista, wyjaśniając, że w ten sposób składa w jej ręce swoją
przyszłość. Gdy pochwalił się Rzeckiemu, że jest narzeczonym Łęckiej, pan
Ignacy pobladł i poinformował go, iż Ludwik Stawski odnalazł się żywy,
mieszka w Algierze pod przybranym nazwiskiem Ernesta Waltera i handluje
winem. Pani Stawska zupełnie się załamała i postanowiła wyjechać z Warszawy.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Pogodzeni małżonkowie
Około połowy kwietnia baron
Krzeszowski wrócił do żony i pogodzili się. Od tej pory skończyły się
procesy baronowej z lokatorami, a do pani Stawskiej kazała wysłać
przeprosiny i ogromny bukiet kwiatów. Pospłacała długi męża.
W lipcu, gdy sklep
Wokulskiego miał przejąć Henryk Szlangbaum, Rzecki poprosił barona o uregulowanie
długów. Baronowa odpowiedziała mu bardzo niegrzecznie, zarzucając mu oszustwa,
m.in. przy kupnie klaczy. Przy okazji wyjaśniania tej sprawy wydało się, że
oszustem był Maruszewicz. Baron przeprosił i obiecał oczyścić Wokulskiego
z pomówień. Udał się do niego z przeprosinami osobiście. Nazwał go
przy tym „kuzynem” i poprosił o wskazanie sposobu na szybkie
wzbogacenie się.
Po wyjściu barona wszedł
Maruszewicz i oznajmił, że zamierza się zabić, ponieważ Wokulski chce odebrać
mu honor. Stach wyjął z biurka dokumenty stanowiące dowód jego oszustwa i podarł
je, a Maruszewicz podziękował mu na kolanach. Wokulski przepowiedział mu, że
kiedyś skończy w więzieniu i kazał mu wyjść.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Tempus fugit, aeternitas manet
Plotki o sprawie Maruszewicza
rozeszły się po Warszawie i wszyscy przyznawali, że Wokulski postąpił
szlachetnie, ale nie po męsku. Tymczasem on, odkąd Izabela przyjęła jego
oświadczyny, odczuwał potrzebę robienia dobrych uczynków. Wyprawił huczne
wesele Węgiełkowi i trzymał do chrztu córkę furmana Wysockiego, który dał
jej na imię Izabela. Podarował im na poczet posagu dziecka 500 rubli.
Planował kupić pod Warszawą ziemię, wybudować tam willę i nazwać
posiadłość Izabellinem. Czasami przypominała mu się pani Stawska, której
przyszłość również postanowił zabezpieczyć.
Pewnego dnia otrzymał
wiadomość o śmierci prezesowej Zasławskiej, na pogrzeb jednak nie
pojechał, bo nie mógł znieść myśli o rozstaniu z Izabelą choćby na
parę dni.
W maju pan Tomasz Łęcki
poprosił go o wspólny wyjazd do Krakowa, do chorej siostry Hortensji.
Wokulski zamówił osobny wagon salonowy. Na dworcu okazało się, że jedzie
z nimi Starski, namówiony przez Izabelę. W pociągu usiadł koło niej
i rozpoczął rozmowę, coraz częściej przechodząc na język angielski.
Wokulski jednym uchem słuchał opowiadań Łęckiego, a drugim ułowił kilka
zdań wypowiedzianych po angielsku, które go zainteresowały. W oknie ujrzał
odbicie Izabeli i Starskiego, którzy siedzieli bardzo blisko siebie, oboje
zarumienieni. Rozmawiali o nim, wyrażając się w sposób niepochlebny.
Izabela na początku troszkę go broniła, z dalszej rozmowy jednak wynikało,
że panna Łęcka zgubiła ofiarowany jej medalion z próbką metalu w czasie
miłosnych igraszek ze Starskim. Oboje rozmawiali lekkim tonem, aby zwieść
Wokulskiego, on jednak wszystko rozumiał. Przestał słuchać dalszego ciągu,
zachciało mu się płakać. Odczuł chęć wyskoczenia oknem. Wytrzymał do
najbliższej stacji w Skierniewicach i wybiegł z wagonu. Poprosił
nadkonduktora, aby za chwilę podszedł do wagonu z jakimś papierem i oznajmił,
że jest telegram do pana Wokulskiego. Tak też się stało i Stanisław
oświadczył, że musi natychmiast wracać do Warszawy. Rzucił parę szyderczych
zdań Starskiemu, a potem pożegnał się z Izabelą po angielsku.
Gdy pociąg odjechał,
Wokulski błąkał się bez celu, rozmyślając o zgubnej sile romantycznej
poezji, która idealizowała miłość i kobiety. Minęła druga w nocy, a on
wciąż miał w głowie zamęt. W pewnym momencie zobaczył światła
nadjeżdżającego pociągu, przypomniał sobie Izabelę ze Starskim i ogarnął
go taki ból, że zapragnął śmierci. Położył się na torach w oczekiwaniu na
lokomotywę, ale w ostatniej chwili gwałtowne szarpnięcie strąciło go
z szyn. Gdy wstał, powalił na ziemię człowieka, który go uratował i nazwał
go podłym. Okazało się, że był to dróżnik Wysocki, brat furmana. Wokulski
zaniósł się płaczem, a Wysocki kazał mu pokładać nadzieję w Bogu. W końcu
Stanisław podniósł się, dał dróżnikowi trochę pieniędzy, zakazał mówić
komukolwiek o tym, co się wydarzyło, a na koniec zabronił ratować
ludzi, którzy chcą stanąć ze swoją krzywdą przed Bogiem.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Pamiętnik starego subiekta
Rzecki opisuje sytuację
polityczną i zastanawia się, czy nie wybuchnie wojna. Narzeka również na coraz
słabsze zdrowie i brak apetytu. Czuje się zmęczony, od dwudziestu lat nie
wyjeżdżał z Warszawy. Stracił nieco serce do pracy w sklepie, odkąd
jego właścicielem został Szlangbaum. Zaczął myśleć o podróży na Węgry,
a Wirski wyrobił mu nawet paszport.
Tymczasem do kamienicy
Krzeszowskich podstępem znów wprowadzili się studenci, którzy tym razem dokuczali
Maruszewiczowi. Rzecki uznał to za sprawiedliwe, gdyż w ten sposób
baronowa została ukarana za złośliwość i mściwość, a Maruszewicz za
intrygi i nieuczciwość.
Zauważył również zmianę w Wokulskim,
który wrócił w maju z podróży do Krakowa nie po miesiącu, ale na
drugi dzień i odtąd nie wychodził z domu, leżąc całymi dniami w łóżku.
Przestał przyjmować gości, a doktor Szuman przeprowadził własne
dochodzenie i dowiedział się, że Stach wysiadł z pociągu w Skierniewicach,
potem zniknął, a nad ranem pojawił się wybrudzony ziemią i półprzytomny.
Wszyscy myśleli, że upił się i zasnął w polu. To wyjaśnienie nie
przekonało ani Rzeckiego, ani Szumana. Doktor podejrzewał, że Wokulski rozstał
się z Łęcką, a pan Ignacy, że dostał telegram od Suzina.
W końcu coraz więcej osób
zaczęło mówić o rozstaniu Stanisława z Izabelą i nawet pani
Stawska odwiedziła Warszawę i wypytywała o jego stan.
W końcu Rzecki postanowił
wyjechać. Kupił bilet do Krakowa, pojechał na Dworzec Warszawsko-Wiedeński, ale
tuż przed odjazdem wyskoczył z wagonu, gdyż doszedł do wniosku, że nie
jest w stanie rozstać się z Warszawą i sklepem.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Dusza w letargu
Wokulski przypominał sobie
swój powrót ze Skierniewic do Warszawy. Ledwo zdołał policzyć osoby w przedziale,
a razem z nim było wszystkich czworo. Nie pamiętał, jak dojechał, jak
dotarł do domu i kto zajął się jego bagażami. Od razu położył się spać,
później obudził się, zjadł coś i znowu spał, aż stracił rachubę czasu.
Czuł w sobie pustkę, było mu wszystko jedno, czy jest dzień, czy noc.
Kilka razy próbował go zbadać doktor Szuman.
Po okresie apatii przyszedł
czas na ból, a przed oczami nieustannie przesuwały mu się obrazy kobiecej
sylwetki w objęciach mężczyzny. W końcu powoli zapragnął uwolnić się
od cierpienia. Zaczął spacerować po mieszkaniu, przypominać sobie tabliczkę
mnożenia w obawie przed utratą rozumu. Oglądał ilustracje w książkach,
później przerzucił się na czytanie. Ukojenie przyniosło mu całkowite odrzucenie
literatury polskiej na rzecz obcej. Gdy przyniesiono mu gruby list z Paryża,
nie przeczytał go, ale przypomniał sobie Geista.
Na początku czerwca
odwiedził go Szlangbaum i zaproponował interes, ale Wokulski zapowiedział
wycofanie wszystkich pieniędzy. W końcu otworzył zapomniany list z Paryża.
Okazało się, że jego autorką była ustosunkowana baronowa, która przysłała mu
dokumenty poświadczające śmierć Ludwika Stawskiego zmarłego w Algierze.
Przypomniał sobie, że pani Stawska go kochała i doszedł do wniosku, że
mogła cierpieć tak samo jak on z powodu Izabeli. Uznał, że świat jest
okrutny i niesprawiedliwy. Wrócił do czytania, tym razem książek
podróżniczych. Gdy kolejny raz odwiedził go Szuman, rozmawiali o narastających
nastrojach antysemickich. Znużyło go to i wrócił do marzeń o laboratorium
Geista.
Kilka dni później odwiedził
go Rzecki. Przyszedł o lasce i bardzo zmęczył się wejściem na
pierwsze piętro. Przyniósł nowinę, że Patkiewicz, Maleski i Klejn zostali
aresztowani za dokuczanie Maruszewiczowi. Przyszedł zaniepokojony plotkami
o opuszczeniu spółki przez Wokulskiego, a ten potwierdził. Pokazał Ignacemu
dokumenty od baronowej z Paryża, ten natomiast kazał mu natychmiast ożenić
się z panią Stawską. Wokulski odparł, że nie może już nikogo uszczęśliwić,
lecz co najwyżej zranić.
Po wyjściu przyjaciela Stach
zaczął zastanawiać się nad wyborem między Paryżem a Warszawą. Po raz
kolejny odwiedził do Szuman, który zaczął rozważać ewentualność ożenku z dowolną
kobietą, aby zabawić się jej miłością i zaobserwować, w jaki sposób
będzie chciała go oszukać albo się zemścić. Przez kolejne dni Stach niczego już
nie czytał, dużo rozmyślał i korespondował z Suzinem. Odczuł wstręt
do handlu i spółek. Z obojętnością przyjmował interesantów, którym
oznajmiał, że wycofuje się z wszystkich interesów. Nie pomogła nawet
interwencja księcia. Jego miejsce w spółce zajął Henryk Szlangbaum.
Pewnego razu odwiedził go
Węgiełek i zwierzył mu się, że jest zazdrosny o Marię, bo spotkali w Zasławiu
jej dawnego gacha – Starskiego. Stolarz nazwał wtedy żonę świnią, a teraz
wciąż czuje gniew i żal. Wokulski wyszedł, niczego mu nie powiedziawszy. Myślał
o tym, co usłyszał od Węgiełka o Starskim i o baronowej Dalskiej,
którzy trzymali się za ręce i śmiali się nad pamiątkowym kamieniem.
Tydzień później odwiedził go
Ochocki. Przywiózł nowinę, że baron Dalski rozwodzi się z żoną i pojedynkował
się ze Starskim, w wyniku czego został ranny w żebra. W akcie
zemsty na Ewelinie baron zmienił testament i przeznaczył swoje pieniądze
na założenie pracowni technologicznej, o której marzył Ochocki. Ten jednak
wolał wyjechać za granicę, aby tam pracować naukowo. Wokulski zaproponował mu
wyjazd do Geista.
Po wyjściu Ochockiego udał
się do sklepów, zakupił naczynia, narzędzia, materiały i precyzyjną wagę,
a na drugi dzień zabrał się za eksperymentowanie i doświadczenia.
Pewnego razu wybrał się do
Łazienek, gdzie przypomniała mu się Izabela i uciekł stamtąd, a w nocy
śnił o niej. Przez cały kolejny dzień rozmyślał nad celem dalszego życia.
Kusiła go myśl o pracy z Geistem, ale odczuwał całkowity brak
energii. Znowu pogrążył się w apatii.
Pewnego dnia otrzymał list
od pani Wąsowskiej, która przebywała w Warszawie i poprosiła go o spotkanie.
Pojechał więc, a piękna wdowa oznajmiła mu stanowczo, że powinien odpocząć
poza miastem i zaprasza go do siebie. Stanęła w obronie Eweliny Dalskiej
i orzekła, że baron zhańbił ją rozwodem, a jej romans ze Starskim był
tylko niewinnym flirtem. Wokulski nie zgodził się z nią, stanął w obronie
barona, prawdziwej miłości i uczciwości. Pokłócili się, a pani
Wąsowska wspomniała na koniec, że Izabela jest gotowa mu przebaczyć. Wokulski
roześmiał się szyderczo i odkrył, że ta historia świadcząca o przewrotności
panny Łęckiej sprawiła, że nagle poczuł się całkowicie wolny od uczucia do
niej. Poczuł się szczęśliwy i wyszedł.
W drodze do domu spostrzegł,
że podobają mu się inne kobiety. Spotkał Szumana, który ucieszył się z jego
nareszcie zdrowego wyglądu. W domu odwiedził ich Ochocki i przez
chwilę rozmawiali o złym stanie zdrowia Rzeckiego. Gdy doktor Szuman
wyszedł, Wokulski zaproponował Ochockiemu pożyczkę, aby mógł wyjechać za
granicę i pracować naukowo.
Po upływie dwóch dni
Wokulski pojechał na spacer do Łazienek z panią Wąsowską, która dała mu
list napisany do niej przez Izabelę. Łęcka donosiła w nim, że czuje się
znudzona, a jej ojciec jest coraz słabszy i wciąż robi jej wymówki z powodu
Wokulskiego. Bywa co kilka dni w Zasławiu, bo ciągnie ją do ruin zamku.
Oświadczył się o nią jej ojcu marszałek, a ona czuje się
nieszczęśliwa.
Wokulski zmiął list i doszedł
do wniosku, że wciąż kocha Izabelę. Zaczął poważnie zastanawiać się nad
wyjazdem na stałe do Paryża. Pani Wąsowska zaprosiła go do siebie po raz
kolejny, aby poradzić się w sprawie zakupu franków przed wyjazdem za
granicę. Poruszyła również kwestię Izabeli.
Od pani Wąsowskiej Wokulski
pojechał do Rzeckiego, który był już bardzo mizerny i słaby. Stach powiadomił
Ignacego, że wyjeżdża do Moskwy, a potem gdzieś dalej, choć jeszcze nie
wie, co zdecyduje.
Kilka dni później po
Warszawie rozeszła się wieść, że Wokulski wyjechał nagle i na zawsze.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Pamiętnik starego subiekta
Rzecki pisze o wydarzeniach
politycznych i o swoim coraz słabszym zdrowiu. Opisuje także urodziny
Szlangbauma obchodzone hucznie w sklepie. Dziwi się odmianie baronowej
Krzeszowskiej, która ofiarowała 200 rubli na przytułek i pisano
o tym w gazecie. Opisuje narastające w Warszawie nastroje
antysemickie i nagły wyjazd Wokulskiego do Moskwy. Wspomina
o zaręczynach Mraczewskiego z panią Stawską.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
…?...
Doktor Szuman zdiagnozował u Rzeckiego
chorobę serca. Pan Ignacy nie miał już wielu zajęć w sklepie
i najczęściej rozmyślał o tym, gdzie jest i co robi Wokulski.
Pewnego dnia odwiedzili go Radca Węgrowicz i ajent Szprot, którzy
przynieśli trzy kufle i kosz pełen butelek z piwem. Radca pochwalił
się, że wygrał zakład o bankructwo Wokulskiego. Rzecki oburzył się i stanął
w obronie przyjaciela.
Niespodziewanie przybył
doktor Szuman, przepędził kolegów pana Ignacego i kazał wyrzucić alkohol.
Przyniósł wiadomość, że całe miasto mówi o Wokulskim jako o bankrucie,
a sam nazwał go półgłówkiem.
Po jego wyjściu Rzecki wpadł
w bardzo zły humor. Trapiły go złe przeczucia. We wrześniu odwiedził go
Ochocki i przyniósł nowinę o śmierci pana Tomasza Łęckiego. Zmarł na
apopleksję spowodowaną zerwaniem zaręczyn przez marszałka, który odkrył romans
Izabeli z pewnym młodym inżynierem. Zapytał o Wokulskiego i uzyskał
odpowiedź, że wyjechał do Indii, Chin i Ameryki. Wspólnie zastanawiali się
nad jego dalszymi losami, a potem się pożegnali. Ochocki wyjeżdżał do
Petersburga, aby dopilnować testamentu prezesowej Zasławskiej, który chciała
obalić niezadowolona część rodziny.
Następnego dnia Rzecki
poczuł się lepiej, wrócił mu apetyt, zaczął wychodzić z domu. Pewnego dnia
został wezwany do rejenta, który okazał mu testament sporządzony przez
Wokulskiego, w którym prosił on, aby obdarowani przyjęli pieniądze od
niego jak od zmarłego.
Doktor Szuman dowiadywał się
w Paryżu o Geista, okazało się jednak, że został on uznany za
wariata, więc Wokulski raczej u niego się nie zatrzymał.
Rzecki zaobserwował, że w sklepie
zaszły zmiany na gorsze. Towary były marnej jakości, a nowi inkasenci
dopuszczali się malwersacji.
Pewnego dnia odwiedził pana
Ignacego doktor Szuman, który odkrył prawdę o próbie samobójczej Stacha
pod Skierniewicami.
Przyszedł także list
zaadresowany do Wokulskiego, w którym Węgiełek pisał o wybuchu w ruinach
zamku w dniu, w którym Stach tam przebywał. Zamek rozpadł się tak, że
została tylko jedna ściana, a Węgiełek przez cały dzień przeszukiwał gruzy
w obawie, że mógł tam być Wokulski. Rzecki przekazał tę informacje
Szumanowi, który uznał, że Stach popełnił samobójstwo w Zasławiu. Pan
Ignacy miał na ten temat inną teorię – że Wokulski chciał tylko zniszczyć
miejsce, które przypominało mu szczęśliwe chwile przeżyte z Izabelą.
W sobotę wieczorem Rzecki
poszedł do sklepu, gdzie okazało się, że jednemu z subiektów zlecono
pilnowanie sklepu. Rzecki zdenerwował się posądzeniem o kradzież i wzburzony
wrócił do swojego mieszkania. Nazajutrz napisał listy do pani Stawskiej i do
Lisieckiego, proponując im wspólne założenie sklepu. Gdy kończył pisać, poczuł
się źle i położył się na szezlongu. Gdy w porze obiadowej przyszedł
jego służący Kazimierz, Rzecki już nie żył.
W tym samym czasie doktora
Szumana odwiedził Julian Ochocki, który wrócił z Petersburga
i przekazał mu nowinę, że Izabela wstępuje do klasztoru.